Pierwszy raz pilotowałam autokar, a nawet kumulację: autokar + bus. Pierwsze wahadło w życiu, pewnie na długo pozostanie w mojej pamięci.
Pobudka o 1:00 w nocy. Dojazd autem do Zawoi – oczywiście nawigacja kieruje mnie na lokalne dróżki, więc kilkukrotnie ją rekonfiguruję. Dojeżdżam do bazy dosłownie na styk- 3:40, 5 minut do odjazdu. Zostaje czas na zaparkowanie, przeniesienie rzeczy i jedziemy dalej. Do Wodzisławia Śląskiego dojeżdżamy kilka minut przed 6:00, po drodze kolejne zmartwienie – kierowca autokaru czeka na miejscu od godziny, pytanie kiedy rozpoczął zmianę – oby nie brakło godzin na dojazd na nocleg wieczorem. Grupa na szczęście już się pozbierała, czekam tylko na biegających opiekunów i po spakowaniu się do busów i przemowie wstępnej ruszamy w drogę. Pierwsze kilkaset metrów okazuje się niefartowne – nawigacja wyprowadza kierowcę w wąską uliczkę, w wyniku czego jesteśmy zmuszeni do wycofu, 15-metrowym busem, na jednokierunkowej drodze. Po kilku minutach walki i wstrzymaniu ruchu jesteśmy w ruchu. Po drodze prowizorycznie naprawiamy zepsutą klimatyzację, wyłączając bezpieczniki – w tyle autokaru panuje nieznośnie tropikalna aura. Do Polichna na postój docieramy z lekkim opóźnieniem – a to wypadek, a to zepsuty tir. Jest 10:00, jesteśmy w sporym niedoczasie i zaczynam się poważnie niepokoić. Grupa zaczyna zwiedzanie o 12:40 – godzinę później niż wstępnie zakładano, ale i tak czasu jakby za mało. Ostatnie 100km do Warszawy odliczam minuty i trzymam kciuki za puste drogi. Przed samym celem podróży prowadzący nas busik myli drogę i pakujemy się autokarem w złą drogę. Wycofać nie da rady więc pozostaje nam objechanie wszystkiego dookoła i druga próba. Tracimy 10 minut – w tym czasie część grupy już czeka na przystanku. Dojeżdżamy, szybkim krokiem przechodzimy ostatnie kilkaset metrów, gdzie oddaję grupę przewodniczce. Jesteśmy spóźnieni, ale na szczęście obeszło się bez reperkusji z tego powodu – ekipa Sejmowa jest przygotowana na tego typu ewentualności a grupa i opiekunowie zdają się tego nie zauważać.
Na szybko łapię taksówkę i lecę odebrać drugą grupę. Powtórka z rozrywki, tyle że tym razem czas nie goni mnie tak mocno. Tracimy godzinę w korku i objeździe przed wypadek na wysokości Częstochowy, ale jestem spokojniejsza – rodzice odbiorą dzieciaki trochę później niż planowano. Do celu docieramy na 21:00. Kolejna godzina na dojazd do bazy i po 22 wyjeżdżam do domu. 23:40 – padam jak zabita na łózko.
Za mną prawie 24-godzinna zmiana, wliczając dojazd i powrót z Zawoi. Wyciąga energię z człowieka. Niełatwe jest życie pilota.
Odliczam dni do kolejnego zlecenia.