Pobudka o 5:30, szykuję się, zgrabnie pakuję plecak i o 6:40 jestem już na firmowym parkingu. Pakuję do busa 13 osób, w autokar ładuje się kolejne 40 i punkt 7 wyruszamy w stronę Tatr. Pilotowanie firmowej wyprawy ogranicza się do rozdania koszulek i rękawiczek oraz opcjonalnego wskazania kierowcy jedynego zakrętu na trasie, wiec w zasadzie nie robię nic.

Po półtorej godziny lądujemy na parkingu. Ostatnie przebieranki, pakowanie wody i 15 minut później spotykamy się z Janem Krzeptowskim-Sabałą, naszym przewodnikiem po Dolinie Kościeliskiej. Rozpoczynamy sprzątanie! Ponieważ dolina jest odwiedzana regularnie przez wolontariuszy nie mamy zbyt wiele roboty – większość znalezisk to drobne papierki, chusteczki po myciu rąk w strumieniu czy świeże butelki po wodzie. Najciekawszym skarbem dnia okazuje się 3m grubej metalowej liny, pozostawionej przez drwali porządkujacych połamane drzewa po sławetnym halnym w 2013 roku.
Żeby nieco umilić sobie spacerowanie po absolutnie płaskim terenie rozdzielamy się na 2 podgrupy – cześć porządkuje Wąwóz Kraków i okolice Smoczej Jamy, reszta biegnie nad Smreczyński Staw. Wybieram pierwsza opcje i już po chwili maszeruję po śliskich kamieniach – to jedna z niewielu okazji, kiedy łańcuchy naprawdę się przydają. Jaskinie już odwiedzałam, wybieram więc obejście zewnętrzne, co okazuje się dobrym wyjściem, bo w środku dzieją się dantejskie sceny, łącznie ze zrzucenie kamieni i przeraźliwym wyciem dziecka.
Schodząc do doliny zawracam jakąś niefrasobliwa grupkę młodzieży, która nie zdaje sobie sprawy z faktu, że szlak jest jednokierunkowy (chociaż przy wylocie stoi tabliczka).
W schronisku standardowo dzikie tłumy – dopiero co skończył się rok szkolny, wiec tabunami mijały nas wycieczki kolonijne bądź rodziny z dziećmi.
Na szczęście szarlotka z malinami i widoki dookoła wynagradzają trudy obcowania wśród głośnego tłumu.
Schronisko na Hali Ornak darzę szczególnym sentymentem – tutaj miałam swoją pierwszą styczność z Tatrami, stąd też rozpoczęliśmy 30km wycieczkę przez Czerwone Wierchy jakieś 3 lata temu – dokładnie na tej samej akcji.
Droga powrotna przebiega nam o wiele sprawniej – znajdujemy trochę nowych butelek, kupujemy świeże oscypki i żentycę (pycha!).
Pora do domu – wszyscy spieszą się na dzisiejszy mecz (no, prawie ;)).