Wstajemy wcześnie rano, zwijamy nasz cyrk obwoźny i ruszamy w  stronę granicy węgiersko-rumuńskiej. Na samym przejściu niespodziewany powrót do przeszłości – niby jesteśmy w Unii, ale trafia nam się smaczek – kontrola dokumentów, i naszych, i motorków. 3 minutki, ”Drum bun!”* i ruszamy dalej.

Przeprawa promowa, jeszcze po węgierskiej stronie granicy. 2€/2 motki.
Przeprawa promowa, jeszcze po węgierskiej stronie granicy. 2€/2 motki.

Dookoła pola pełne słoneczników i bezkresne przestrzenie, asfalt jakiś taki mniej przewidywalny (czyt. bardziej dziurawy i pofalowany) – tak właśnie wita nas Rumunia. Granicę przekroczyliśmy w okolicy Oradea – celem na dzisiaj jest dotarcie do Sibiu, co daje nam jakieś 500km do przejechania. Dystans na cały dzień pokonuję o mało nie ukręcając sobie karku – wszędzie dookoła coś ciekawego, więc głowa chodzi we wszystkie kierunki (oczywiście z 200% skupienia na drodze, cały czas mam z tyłu głowy historie o szalonych wyczynach rumuńskich kierowców). Mijamy małe zabite dechami wioseczki, bezkresne pola pokryte zbożem (pora zbiorów), duże miasta z willami ze złoconymi dachami – to własnie to, co najbardziej spodobało mi się w Rumunii – niesamowita różnorodność, każdy znajdzie tam coś dla siebie (ale o tym później).

Po kilku godzinach dojeżdżamy do Sibiu. Na szybko pałaszujemy tradycyjny lokalny posiłek, czyli kanapkę w Subway’u, i to pewnie ostatnia moja wizyta w tego typu knajpie – nie ma nic gorszego dla głodnego człowieka niż wybieranie każdego składnika, rodzaju pieczywa, sosów i innych szczegółów posiłku (chociaż próbowałam zamówić predefiniowaną kompozycję). Po raz pierwszy też widzę rumuńskie banie (odpowiednik groszy) – do tej pory były pomijane przy wydawaniu reszty (co zdarza nam się w trakcie całego wyjazdu) bądź za wszelką cenę pomijane przy wycenie produktów.

Jpeg

Zbliża się 19, więc pora zjechać na nocleg. Zagłębiamy się w trasę transfogaraską z zamiarem zjazdu w pierwsza dobrze wyglądającą szutrowa drogę. Pierwsza z nich wita nas placem budowy z ciężkim sprzętem i sforą mniej lub bardziej bezdomnych psów z mało przyjaznymi zamiarami. Przy próbie uchylenia się przed atakiem kładę motocykl na koleinie – przynajmniej wiem już, że czworonogi wolą obszczekiwać wroga z metrowego dystansu niż atakować. Po takim przywitaniu robimy szybki wycof i szukamy dalej. Drugie podejście wygląda o niebo lepiej – przekraczamy rzeczkę po pomoście z metalowych płyt, obszczekiwani przez psy (tym razem domowe) i badani bacznym wzrokiem przez pasażerów mijanego auta wtaczamy się po wielkich kamieniach na polankę. Otaczają nas góry, obok płynie strumyk, ostatnie promienie słońca ogrzewają nasz obóz a morze łąkowego kwiecia oszałamia zapachem – noc, jaka trafia się raz w życiu. Dobranoc!

Dzisiejszy dystans: 520km

*’Drum bun’ to rumuński odpowiednik 'Bon voyage!’

[osm_map_v3 map_center=”46.407,23.863″ zoom=”6″ width=”100%” height=”450″ file_list=”../../../../wp-content/uploads/2016/12/2016.07.11_rumunia_transfogaraska.gpx” file_color_list=”red”]