Spoglądając na wszystkie odcienie żółci i fioletu na stopie Tomka zapada decyzja o odwrocie – Fogarasze będa musiały poczekać, narazie czeka nas wycieczka do szpitala. RTG powinno rozwiązać zagadkę, a przynajmniej upewnić nas, czy możemy jechać dalej, czy trzeba zakładać gips i wracać do Polski.

Opuszczamy nasza polankę i jedziemy w stronę Rucar. Szutry przychodzą mi dzisiaj o wiele łatwiej i płynniej, omijanie wszechobecnych dziur i usypisk kamieni nie sprawia problemów – chyba zdążyłam przyzwyczaić się do tutejszych standardów. Kierujemy się na Brasov, jadąc najpiękniejsza trasą jak do tej pory – dookoła nieprzebrane zielone łąki ze stadami owieczek, sielskie domki, w oddali połyskuje biała grań Piatra Craiului, z drugiej strony pasmo Bucegi. Włączam kamerkę i napawam się widokami, jakie towarzyszą nam do bram miasta. Szukając szpitala okrążamy centrum miasta ze 3 razy – zatrważająca ilość dróg jednokierunkowych i zupełna nieznajomość miasta nie ułatwiają nam wypatrzenia niewielkiego szpitala. Przy trzeciej próbie trafiamy gdzie trzeba, ale na lekarza trzeba poczekać kilka godzin. W akcie desperacji Tomek uruchamia swój kontakt awaryjny w mieście i już po chwili jedziemy z obstawą na drugi koniec miasta.

Po 3 godzinach ruszamy dalej, w kierunku Bran – noga jest cała, badanie wykazało jedynie mocne stłuczenie, więc możemy bawić się dalej – perspektywa sprowadzania motocykla do kraju została odroczona. Na pamiątkę pozostało ładne zdjęcie z RTG, będzie jak znalazł na ścianę. W Bran rozanielonego nowa nadzieją Tomka zostawiam w knajpie w centrum – jedzenie, picie i dostępne WiFi to wszystko, czego potrzeba strudzonemu poszkodowanemu w obcym kraju – a sama idę zwiedzać tutejszy zamek, będący jednym z domniemanych miejsc pobytu najsłynniejszego wampira świata – Draculi.

Związek zamku z Draculą nie został nigdy potwierdzony – przypuszcza się, iż Vlad Palownik (właśnie Draculą zwany) przebywał tutaj zaledwie 1-2 dni jako więzień. Istniejące domysły powstały na skutek wyglądu zamku – odpowiada on opisowi temu, w którym miał pomieszkiwać rzeczony wampir. O ile wnętrze zamku nie stanowi wielkiej atrakcji (standardowy wystrój zamożnej części społeczeństwa na przekroju kilku wieków), to sama jego forma jest warta obejrzenia – liczne okna, alkowy, wieżyczki i korytarze przysparzają o podziw dla fantazji architekta. Samo zwiedzanie zajęło mi około 1h (bilet wstępu kosztuje 35RON) – można połączyć je ze spacerem po ogrodzie etnicznym, zlokalizowanym zaraz obok zamku.

Parkowanie w Bran jest dosyć problematyczne – parkingi na placach są zazwyczaj zastawione do pełna a z płatnych nie chcieliśmy korzystać. Na szczęście w Rumunii dosyć luźno traktowane jest parkowanie wprost na ulicy. Motocykle ustawiliśmy jeden za drugim przy knajpce w samym centrum, obok kas do zamku. W czasie naszego pobytu tam widziałam wiele grupek motocyklowych, więc mieszkańcy są do tego przyzwyczajeni.

Kończę moje narzekania w duszy na słaby obiektyw (szeroki kąt, który zabrałam okazuje się za ciemny i do tego nieludzko zabrudzony), posilam się i ruszamy dalej. Dzisiejszy dzień dostarczył nam wystarczająco wiele wrażeń (szczególnie za sprawą błąkania się po Brasovie), więc zjeżdżamy na nocleg. Ze spaceru po Fogaraszach nic nie będzie, na szczęście mamy już plan zastępczy – na straganie pod Castelul Bran zainwestowałam 30RON w dokładną mapę szlaków. Rozbijamy się w zestawie standardowym (łąka + potoczek, tym razem na uczęszczanym pastwisko – dookoła „ślady”, więc trzeba uważać gdzie stawia się stopę) i do późna oglądamy rozgwieżdżone niebo.

Dzisiejszy dystans: 100km

[osm_map_v3 map_center=”45.584,25.371″ zoom=”10″ width=”100%” height=”450″ file_list=”../../../../wp-content/uploads/2016/12/2016.07.13_rumunia_piatra_craiului.gpx” file_color_list=”red”]