Piatra Craiului wita mnie z rana oszałamiający widokiem – nade mną piękne słońce i błękitne niebo, zaś 300m niżej rozciąga się gęsta połać chmur. Świat się skończył i zostały tylko góry i ja (plus trzech niespodziewanych gości, jeszcze zmożonych snem) . Wydobywam cały swój dobytek, odpalam Jetboila i przygotowując śniadanie chłonę pierwsze ciepłe promyki. Wychodząc z refugiula spłoszyłam stado kozic, pasących się zaraz obok. Obserwując ich ucieczkę zazdroszczę im gracji i pewności,  z jaką pokonują wszelkie skalne ustępy. Definitywnie 4 łapy i racice wygrywają nad Vibramem.

2016_rumunia_024

Poprzedniego wieczora Tomek z bazy ostrzegał mnie o możliwych opadach i burzy, ale zapowiada się piękny dzień – przynajmniej na tej wysokości. Do niebieskiego szlaku w dolinę mam jakieś 3km. Najważniejsze to nie przegapić zejścia. Analizujac mapę rozpoznaje szerokie siodło, na którym mam poszukiwać znaków.

Szlak początkowo wiedzie otwarta grania, zupełnie jak wczorajszy odcinek, ale szybko zaczynają się pojawiać liczne kosówki. Robiąc kolejne kilometry wkraczam w teren tak zarośnięty, że ewentualne upadek zostanie natychmiast zamortyzowany. Przedzieranie się przez kosówki, iglaki i często występujące skałki spowalnia tempo, na szczęście nie muszę się nigdzie spieszyć – cóż piękniejszego poza górami?

2016_rumunia_025

Dochodząc do siodła i końca mojej wędrówki po grani robię długa przerwę – zejście w dolinę, do codziennego życia to zawsze najtrudniejszy moment wędrówki. Schodząc szlakiem niebieskim do wiem już, dlaczego właśnie ten kierunek polecał mi Tomek – w wielu miejscach luźna nawierzchnia stoku utrudnia zejście, o pochodzeniu już nie mówiąc. Dosyć stromo w dół, na przemian luźne piargi, wyślizgane głazy i wystające korzenie, ale mimo wszystko przyjemnie. Na poziomie 1700m wkraczam w strefę zachmurzenia – słońce i niebo zostawiam na grani, razem z pięknymi wspomnieniami. W koronach drzew drzew unosi się mgła a w powietrzu czuć dużą wilgotność – zapowiadany deszcz pewnie jeszcze dzisiaj nadejdzie, byle mnie już tutaj nie było. Mijam schronisko – rozkopane i  wyglądające na opustoszałe, gdyby nie kilka rozbitych przed wejściem namiotów i wylegujący się przed wejściem wielki piec. Względy ekonomiczne ujawniają się nawet w nie wygórowanej cenowo Rumunii – nocleg w namiocie to zaledwie 10 lei. Las coraz częściej przecinają rozległe pastwiska. Pasące się owce i krowy (i jedne i drugie zaopatrzone w dzwonki o swojskim brzmieniu) pilnowane są przez czuje psy pasterskie, z rzadka tylko w towarzystwie człowieka. Pamiętając, że mój gaz rozpłynął się w nicości staram się omijać stada w bezpiecznej odległości, ale i tak jakiś czworonóg bierze mnie za intruza i zbliża się ostrzegawczo szczerząc kły. Zataczając coraz większe koło z opresji ratuje mnie gospodarz – pojawiwszy się przy pobliskiej bacówce odwraca uwagę psa i mogę bezpiecznie umknąć jak najdalej.

Wychodząc z lasu na parking przy wejściu na szlak udaje mi się usiąść na nie więcej niż 5 minut, gdy widzę nadjeżdżającego Tomka. Do bazy mamy jakieś 10km. Na siodle motocykla szybko pokonujemy ten dystans a ja mam kolejną okazję aby przypomnieć sobie, dlaczego nie lubię jeździć na miejscu pasażera.

2016_rumunia_026

Po zaspokojeniu ciała i ducha domowym obiadem i prysznicem (spływająca ze mnie woda miała imponujący brązowy kolor) zamieniam treki na buty motocyklowe. Ostatni rzut oka na odległą grań, na której dopiero co spędziłam jedną z piękniejszych nocy w swoim życiu, i wyruszamy dalej – do zmroku jeszcze kilka godzin, więc powinniśmy przejechać jeszcze spory kawałek. Postanawiamy wrócić na Transalpinę, ale gęste chmury przykrywające góry i wkrótce zjawiający się deszcz rewiduja nasze plany. Fogarasze nie były dla nas łaskawe, będę musiała wrócić tu za rok. Póki co jednak zmieniamy kierunek i ruszamy na północ, ku Maramureszowi.

Dla rozluźnienia dzisiejszej nocy odpuszczamy namiot i szukamy bardziej wygodnego lokum. Zatrzymujemy się w pustym motelu przy trasie, wprowadzamy motocykle na taras i pierwszy raz od kilku dni łączymy się ze światem.

Dystans z ostatnich 2 dni: 202km