Wstajemy później niż zwykle i niespiesznie jemy śniadanie. Ostatni dzień wyjazdu przyszedł jak zwykle zbyt szybko. Ciężko opuścić tak piękny i różnorodny kraj, ale zbity kostka nie chce się sama naprawić, wiec nie ma co dłużej męczyć poszkodowanego. Od Sapanty do polskiej granicy dzieli nas jakieś 500km, wyjdzie cały dzień w siodle. Aby lekko osłodzić sobie powrót do codzienności postanawiamy zajechać na nocleg do bazy namiotowej w Radocynie, odkładając szok związany z nagłym powrotem o jeden dzień. I tak nikt się nie spodziewa mojego powrotu – powinnam zawitać w rodzinne progi dopiero za kilka dni – więc takie przedłużenie wyjazdu to dla mnie sama radość. Kto wie, może zostanę nieco dłużej albo odwiedzę znajomych z tych okolic.

Pogoda dopisuje, wiec dziarsko śmigamy przed siebie. Momentami może aż za bardzo, bo w pewnym momencie Tomek o mało co nie zalicza nagłego spotkania z pewnym nieroztropnym jegomościem w kapeluszu, który nagle przechodząc przez ulicę wpada wprost pod koła a na ostrzegawczy sygnał klaksonu niespodziewanie przyspiesza. Jadąc 30m dalej widziałam tylko rozbłyskujące nagle czerwone światło hamulca i uciekającego w podskokach przechodnia. Zrównując się z Tomkiem mogłam tylko wyobrazić sobie jak wielkie oczy zrobił (ukryte w tym momencie za blendą kasku). Całość zdołała nawet nagrać się na kamerkę, wiec na najbliższym postoju odtwarzamy ten moment, w tym samym stopniu przerażeni i rozbawieni ta sytuacja – aby nie utrwalać w świecie stereotypu motocyklisty-zabójcy film ten pozostanie na wieki w głębokim ukryciu ;)

 

Po szybkiej odprawie na granicy rumuńsko-węgierskiej wita nas bezchmurne niebo i idealnie słoneczny dzień. Omijając główne drogi krajowe (i tym samym konieczność zakupu winietek) szybko suniemy w stronę Polski. Niedaleko przed granica robimy krótki postój w Bardejowie. Plan przewidywał lody, ale nie udaje nam się żadnych znaleźć, więc Tomek poprzestaje na kawie w ja zadowalam się widokami rynku.

2016_rumunia_045

 

Pogoda utrzymuje się idealnie przez cały dzień – dokładnie do momentu dotarcia do granicy, gdzie wita nas ciemne niebo, mgła i ulewa. Razem z wakacjami kończy się pogoda i nasz sen o Radocynie – w takich warunkach nie dojedziemy do bazy bez ciężkiej walki i przemoczenia do suchej nitki. Do domu mam zaledwie 120km, wiec dotrę tam w niecałe 2 godziny. Trochę gorzej wygląda sytuacja Tomka – do Szczecina kawał drogi, ale dzielnie postanawia jechać ile się da. Towarzyszę mu aż do Tarnowa. Rozdzielamy się na zjeździe na A4, gdzie każdy z nas podąża w swoją stronę i tradycyjną  „lewą” kończymy nasza wspólną  przygodę.

Dzień później dostałam smsa, że Tomek dotarł do domu szczęśliwie i w jednym kawałku – i tym optymistycznym akcentem kończy się moja opowieść o Rumunii i 2 motocyklach.

Dzisiejszy dystans: 877km

[osm_map_v3 map_center=”48.9,22.161″ zoom=”7″ width=”100%” height=”450″ file_list=”../../../../wp-content/uploads/2016/12/2016.07.19_rumunia_bardejov.gpx” file_color_list=”red”]