Opuszczam Ustkę i wyruszam w świat. Znalazłam kilka punktów na wybrzeżu, które chciałabym odwiedzić jeszcze dzisiejszego dnia – noc zapada coraz wcześniej więc czas nagli.
O 9 w leniwy niedzielny poranek drogi zieją pustkami, więc zgrabnie pokonuję kolejne kilometry. Jedynym śladem życia na tej planecie są zmierzający na nabożeństwo – piesi, rowerzyści a nawet jeden młodzieniec w wyjściowym dresses lapiacy stopa. Dojeżdżam do Rowów i parkuję przy głównym deptaku, 3 minuty do plaży. Wszystkie okoliczne lokale i sklepiki są jeszcze zamknięte, jedynie w pobliskiej cukierni krzątają się pierwsi klienci spragnieni słodkości. Ulica Plażowa, jak sama nazwa wskazuje, prowadzi na plażę – a raczej mały deptaczek przechodzący w kupę piachu. Wąsko, dużo betonu, przejście na pomost przy wyjściu z portu zamknięty (budowa) – wcześnie rano, gdy nie ma jeszcze tłumów spacerowiczów i zalegających na plaży rodzinek, ma to mimo wszystko swój urok. Zagryzając jabłko oddaję się chwili – mewy pokrzykują w sobie tylko znanym języku, słońce zaczyna przyjemnie grzać w plecy, morze szumi spokojnie jak nieprzerwanie od początków swego żywota.
Kieruję się na drugą stronę jeziora Gardno – ku Czołpinie, cieszącym się opinią najpiękniejszej plaży w Polsce. Może ze względu na lokalizację na terenie Słowińskiego Parku Narodowego i tym samym brak jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej panuje tam absolutna cisza i spokój. Zostawiam motocykl na parkingu i kieruję się w stronę plaży. Do przejścia mam 900m, wąską ścieżką w lesie otoczonym ochroną ścisłą – w takich okolicznościach nawet spacer w ciężkich butach i spodniach, z kaskiem pod pachą, jest czystą radością i wycisza już na podejściu. A plaża? Rozłożysta i imponująca, otoczona porośniętymi trawą wydmami, z najdrobniejszym piaskiem jaki w życiu widziałam i czułam. Znajduję sobie cienisty kawałek na skraju wydmy i obserwuję – do tej pory (a jest już po 11) zameldowało się zaledwie kilka rodzin, łącznie ze mną nie więcej niż 30 osób, 2 parawany (nawet tutaj!), 3 parasole, 1 pies, kilka wyrzuconych na brzeg gałęzi zaadaptowanych na wieszaki. Nowi plażowicze nadchodzą niespiesznie – tutaj czas płynie inaczej. Dopiero gdy opuszczam ciepły piaszczysty brzeg zaczynają napierać tłumy – idealnie w czas, odkryłam w czołpińskiej plaży to, czego nie znalazłam na żadnej innej – nieskalany spokój.
Kolejny cen – oddalone o 30 minut jazdy Kluki. Interesuje mnie jednak nie sama miejscowość (gdzie po drodze odkrywam Muzeum Wsi Słowińskiej – żałuję, że nie mam tyle czasu aby je odwiedzić) a punkt widokowy na jezioro Łebsko. Kilkaset metrów przed punktem widokowym parkuję motocykl – jak się później dowiedziałam niepotrzebnie, mogłam legalnie podjechać aż pod samą wieżę, która wyznacza granicę Parku. Dopiero z góry widać ogrom jeziora – 8km po tafli do wydmy Łąckiej, 2km do pobliskiego lasu, aż 16km do Łeby! Wygląda na dystans w sam raz do przepłynięcia kajakiem, ale realna odległość studzi wszelkie pomysły. Z ciekawości zaglądam też na kładkę obok (zbudowaną 2 miesiące temu za niebagatelną sumę 5mln zł!), gdzie spotykam najbarwniejszą postać tego wyjazdu. Mimo iż nie znam imienia ani nazwiska pozdrawiam serdecznie pana, który opowiadał mi o miejscowych legendach i ciekawostkach, technikach wędkarskich stosowanych w tej części kraju, a nawet poinstruował jak rzucić wędkę (jak na pierwszy raz wyszło naprawdę nieźle!). Zerknęłam na kładkę na moment a spędziłam tam półtorej godziny.
Minęło już pół dnia a ja niespecjalnie zbliżyłam się do celu dzisiejszego dnia, więc pora podkręcić tempo. Przez cały wyjazd staram się omijać główne drogi krajowe – podróżowanie w korku to żadna przyjemność – więc przemieszczanie się między punktami zajmuje więcej czasu niż by się spodziewano. Przez dotarciem na nocleg został mi jeden punkt programu. z jednej strony czas nagli a z drugiej już tu jutro nie wrócę, więc walczę ze sobą i z czasem – na szczęście wychodzę cało z tego pojedynku i wkraczam na Drogę Kaszubską. Niestety nie udało mi się przejechać całości (złośliwość mojej nawigacji nie zna litości), ale nawet jej fragment wynagradza trudy dotarcia tutaj.
Droga Kaszubska to powstała w latach 1965-67 turystyczna trasa dla zmotoryzowanych (chociaż i rowerzyści korzystają z jej uroków), powstała na terenie Kaszubskiego Parku Krajobrazowego. Swój początek bierze w miejscowości Garcz, podąża przez Chmielno, Zawory, Ręboszewo, Brodnicę Dolną i Ostrzyce, po drodze mijając jeziora Łapalickie, Białe, Kłodno, Małe Brodno, Wielkie Brodno i Ostrzyckie, po czym kończy bieg na skrzyżowaniu z drogą krajową nr 20 ze Stargardu do Gdyni. Rowerzyści, moto-turyści, wodniacy – wszyscy korzystają z jej uroków i przylegających bogactw tych ziem. Trasa warta przejechania – Kaszuby w miniaturze na 20-kilometrowym odcinku.
Do celu pozostało 70km – wioski, miasteczka, znienacka kilkukilometrowa droga wyłożona kamieniami (Świetlikowo – zapamiętam na długo), ucieczka przed śmiercią z rąk (a może rogów?) barana – któż by się spodziewał wełniaczka prowadzonego na smyczy przez 2 jegomościów środkiem wsi, który najwyraźniej źle zareagował na dźwięk motocykla i postanowił stoczyć walkę z najeźdźcą?
Do Malborka dojeżdżam już o 19ej – mój rekord podczas tego wyjazdu.