W najbliższym czasie czeka mnie wycieczka w Góry Stołowe, którego to rejonu w ogóle nie znam, spakowałam więc kufer i wyruszyłam w stronę autostrady. (Co prawda 2 dni później dowiedziałam się, że jednak nie jadę, ale samą wyprawę i tak uważam za udaną.) Z racji braku czasu i wprowadzania trybu oszczędnego muszę oblecieć całość w ciągu jednego dnia. Autostradą dojeżdżam aż do Opola (niższe opłaty za motocykl mocno zachęcają do wyboru tej opcji, 11zł za przejazd Kraków-Opole), po czym kieruję się na Kłodzko. Po drodze zahaczam o Kopalnię Złota w Złotym Stoku. W tym samym miejscu znajduje się Muzeum Techniki – zaglądam tylko z zewnątrz. Na pierwszy rzut oka przypomina Leonardię, ale na mniejszym terenie, za to z ciekawszych atrakcjami. Mając nadmiar wolnego czasu albo bandę dzieciaków do zabawienia, z połączenia kopalni i muzeum można zorganizować wycieczkę na cały dzień.
Kolejny punkt dnia to Kłodzko. Podjeżdżam jak najbliżej centrum, parkując niemalże na deptaku i idę na spacer. Pogoda jak na zamówienie – 20 stopni i piękne słońce nie zdarza się zbyt często w wrześniowe dni, więc nie muszę się nigdzie spieszyć. Wkraczam na niewielki most św. Jana, łączący Wyspę Piasek i staromiejską część Kłodzka z Górą Forteczną – gotycki klasyk, porównywalny często do mostu Karola w Pradze. Wygląda trochę jak miniaturka albo wersja demo, ale ogólna idea się zgadza – po obu stronach mostu stoi 6 kamiennych rzeźb z XVIIIw oraz o wiek starszą Pieta. Tą nieco pompatyczną historię ubarwia jego nieoficjalna nazwa – „most na jajach” (zbudowano go na zaprawie z białka jaj kurzych, wapna i piasku).
Nieco wyżej znajduje się główny spacerniak Kłodzka z Ratuszem i pomnikiem. Nad miastem góruje imponująca twierdza z XVII i XVIIIw, niem. Festung Glatz. Zwiedzanie, wyłącznie z przewodnikiem, dokonuje się w 2 aktach, z podziałem na twierdzę górną (należy zarezerwować sobie 1.5h) oraz labirynt – rozległe podziemia warowni (1h). Na Twierdzy Kłodzkiej działa grupa rekonstrukcyjna, przedstawiająca żołnierzy 47 regimentu piechoty pruskiej z 1806 roku – przy odpowiedniej okazji możemy trafić na
Opuszczając centrum kieruję się na Wambierzyce. Kłodzko nie chce mnie łatwo wypuścić – wyjazd na drogę krajowa nr 8 jest w budowie, wiec szukając objazdu 2-krotnie okrążam okoliczne osiedla. Po zjeździe z drogi krajowej kilka ostatnich kilometrów pokonuje wiejską, dosyć wąska uliczka – skupienie na 200% bo nigdy nie wiadomo co wyskoczy zza zakrętu. Sanktuarium pojawia się znienacka, w samym środku miasteczka, kilkanaście metrów od drogi. Rozległy remont i brak widocznego parkingu skłania mnie jedynie do zwolnienia i oglądnięcia budynku z zewnątrz. Po kilkunastu minutach dojeżdżam do Radkowa – to tutaj zaczyna się najciekawsza część dzisiejszego dnia. Od Radkowa aż po Kudową-Zdrój, poprzez szczytowe partie Parku Narodowego Gór Stołowych, zaraz obok Szczelińca Wielkiego, prowadzi droga nr 387, nie bez powodu zwana Droga Tysiąca Zakrętów. Niesamowicie widokowa trasa wiedzie przez las, w towarzystwie kamiennych ostańców, które są symbolem tego regionu. Dusza wspinacza sprawia, że zwalniam przy każdym z nich i badam możliwości wspinaczkowe (kilka rejonów na terenie Parku jest legalnie dostępnych dla miłośników tego sportu). Ruch jest niewielki, kilka aut prowadzonych przez osoby o mało dynamicznym temperamencie daje się łatwo wyprzedzić, wiec połykam zakręty jeden za drugim. Mogłabym spędzić połowę dnia odjeżdżając ta trasę ram i z powrotem – dla walorów estetycznych oraz przyjemności obcowania z dobrym asfaltem – ale czasu trochę mało. Obiecuję sobie, że przyjadę tu na któryś wiosenny weekend. Po drodze do Kudowy mijam i Błędne Skały – z daleka wyglądają nieziemsko. Pobliskie parkingi pełne aut i autokarów a zwiedzanie w tłumie ludzi to nie moja bajka, więc pewnie innym razem.
Do Kudowy-Zdrój docieram bez przystanku, jadąc prosto do dzielnicy Czermna, pod Kaplicę Czaszek. Niepozorny budynek przy kościele św. kryje w sobie szczątki ok 3 tysięcy osób, ofiar wojen i epidemii chorób zakaźnych (w tym kilka ciekawszych przypadków),rozwieszone na ścianach i suficie. Jako ciekawostkę dodam, że dużo więcej znajduje się w krypcie pod kaplicą – znajdziemy tam szczątki kolejnych 20-30tys osób.
Przejeżdżam przez Kudowę i wracam w stronę Błędnych Skał. Po drodze robię krótki piknik przy dzwonnicy alarmowej z 1864r. Następnym celem są Duszniki Zdrój. Dla własnej przyjemności przejeżdżam znowu część szosy Stu Zakrętów, po kilku kilometrach odbijając w prawo. Droga jest dużo gorszej jakości – wyboista i mocno zabłocona, wiec mocno dziwi mnie widok wycieczkowego autokaru przede mną. Kierowca pewnie uwija się jak może, ale i tak powoduje mały korek jadąc w żółwim tempie. Szerokość drogi w najlepszym wypadku pozwala na zmieszczenie się samochodu i motocykla (w przypadku 2 aut któreś musi ustąpić zjeżdżając na pobocze), wiec dosyć zgrabnie przeskakuję kawalkadę. Ostatnie kilometry do Duszników jadę krajówką – niby szeroko i wygodnie, ale jakoś bez klimatu. Dużo lepiej jeździ mi się drogami, które budzą strach w oczach kierowców 4 kółek.
Do Duszników wjeżdżam wyjątkowo nieoptymalnie, w wyniku czego muszę przejechać przez całe miasto, łącznie z rynkiem. Dojeżdżam na mały parking przy Pijalni (o tej porze dnia bez większego problemu znajdziemy tu miejsce) i idę na spacer. Parkowa fontanna szaleje rozlewając połowę wody poza swoje mury, wyłączając kilka ławek z użytkowania. Poźno-obiadowa pora sprawia, że w parku jest dosyć pusto, tylko kilka spacerujących rodzin i niewielkie grupki emerytów. Gdyby nie fortepianowe etiudy wykrywanie przez nagłośnienie przy fontannie panowałaby idealna cisza i spokój.
Opuszczając Duszniki Zdrój wracam się w stronę Kłodzka – jestem już nieco zmęczona więc rezygnuję z planu przejazdu drogami krajowymi aż do Krakowa i pędzę w stronę autostrady. W Nysie na światłach motocyklista obok przybija mi żółwika – towarzyszy mi też dalej przez kolejne 50km, aż do samej A4.
Do Krakowa docieram ok 19. W ciągu 12 godzin w siodle pokonałam 730km – mój rekord dystansu dziennego, nawet z Rumunii było bliżej.
Dzisiaj bez zdjęć – żałuję tylko, że nie mogę przekazać Wam obrazów, które pozostały w mojej głowie.