Zima czyha tuż za progiem – tym samym nieubłaganie nadszedł moment zakończenia sezonu wspinaczkowego. Sobotni poranek zapowiadał słoneczny, chociaż mroźny dzień. Małą grupką zebraliśmy się w Dolinie Będkowskiej odpowiednio wcześniej. Wykorzystując czas przed oficjalną imprezą na obejście rejonu i sprawdzenie stanu skał przeszliśmy teren od Sokolicy poprzez Iglicę (z którą to mam pewne porachunki do załatwienia), Czarcie Wrota, aż po niespodziankę dnia – Gęsiarnie. Piękna, rozległa skała zawiera zaledwie kilka obitych dróg i – ku naszej radości – szeroką gamę tradów, o wycenach  w zakresie IV+ – VI.1. Z pozycji kilkunastu metrów prezentuje się naprawdę okazale i daje dobre rokowania na przyszły sezon – o ile wiosenne przebudzenie wszelkiej roślinności nie spowoduje kompletnego jej zarośnięta zapowiada się przednia zabawa.

Mniej-lub-bardziej oficjalna cześć imprezy odbyła się pod skałą o swojsko brzmiącej nazwie – Dupie Słonia. Dzięki przygotowaniom grupy taternictwa jaskiniowego każdy śmiałek miał możliwość spróbowania pochodzenia po linie i zjazdów – tym razem nie w konfiguracji wspinaczkowe a jaskiniowej, z użyciem pełnego oprzyrządowania. Uprząż skonstruowana do wielogodzinnego wiszenia i podchodzenia, croll (bez lokowania produktu) i rolka zjazdowa – wystrojona w pełny ekwipunek ruszam do boju. Ciąg ruchów jest prosty – małpa do oporu w górę, wstać na stopce, wybrać luz spod crolla, usiąść w uprzęży zwalniając małpę. Powtarzam tak kilkanaście metrów – teraz w ten sam sposób trzeba zejść. Małpa współpracuje, ale zwalnianie drugiego przyrządu to dla mnie udręka – najmniejsze obciążenie powoduje jego zupełne zablokowanie, więc zejście na poziom gruntu zabiera mi 3 razy więcej czasu. Na deser wykonuję dłuższe podejście i zjazd pod kątem 45*. O ile kilka metrów nad ziemią nie było to dla mnie nowością, to tego typu operacje pod poziomem gruntu muszą być niesamowite. Może kiedyś uda mi się spróbować, raczej z czystej ciekawości niż zamiłowania – stanowczo lepiej czuję się kilka kilometrów nad poziomem morza, na otwartej przestrzeni.

Główny punkt wieczoru, konsumpcja wielkiego kociołka gulaszu, sporządzonego na miejscu pracą wielu rąk i poddanemu długiemu procesowi gotowania, przebiega w atmosferze powszechnej integracji. Powstają kolejne plany wyjazdowe i szkoleniowe, snują się opowieści o poprzednich dokonaniach a przeróżne napoje przechodzą z rąk do rąk pod osłoną nocy. Dopiero rzęsisty deszcz przegania nas spod skał, spłukując z polany pod Dupą wszelkie ślady naszej obecności.