Obowiązki zawodowe zawiodły mnie do Stolicy (na moje własne zyczenie) więc aby nieco urozmaicić swój pobyt i nie spędzić go na konferencyjnym krześle zerwałam się z łóżka dzień wcześniej i złapałam pierwszy poranny – wyjeżdżający o przyzwoitej porze – pociąg do Warszawy. Jesień sprzyja zwiedzaniu – w ramach akcji Darmowy Listopad swoje komnaty otwierają Palac Królewski (również ten krakowski), Palac w Wilanowie oraz Łazienki. Jeden dzień to stanowczo za mało na wszystko, wiec drogą losowej eliminacji wybrałam 2 punkty wycieczki.

Wysiadając na Dworcu Centralnym z perspektywą dwugodzinnego oczekiwania na otwarcie czegokolwiek wybrałam się na spacer na Stare Miasto. O 9 rano w niedzielny poranek Warszawa ciągle śpi a ulice świecą pustkami – po drodze spotykam tylko zmierzających do pracy i wyprowadzaczy psów (co ciekawe, nieustannie dominuje moda na małe puchate stworki gotowe zalizać człowieka na śmierć).

 

Przez park docieram do Pomnika Nieznanego Żołnierza i przystaję na moment, po kolei odczytując miejsca walk polskich sił zbrojnych. W międzyczasie monument otacza wycieczka Azjatów, koniecznie wyposażonych w selfie-sticki i zgodnie z powszechną opinią fotografujących wszystko co się nawinie, najlepiej z każdej dostępnej perspektywy. Szybkim krokiem oddalam się ku Kolumnie Zygmunta. Planowałam rozpocząć zwiedzanie od Zamku Królewskiego, ale tablica informacyjna przy drzwiach burzy moje plany w posadach – pierwsze wejście dopiero o 11. Mając do zagospodarowania sporo czasu spaceruję niespiesznie po deptaku, korzystając z niewielkiego ruchu fotografując miasto budzące się do życia. Kierując się do najdalej oddalonego punktu dnia wsiadam w autobus i jadę do Wilanowa. Warszawa posiada swoją linie turystyczną – autobus linii 108 kursuje na trasie Chomiczówka-Wilanów, przejeżdżając w pobliżu wszystkich głównych zabytków w mieście. Do wyboru są 2 rodzaje biletów: 20 lub 75-minutowy. Dojazd do pętli końcowej zajmuje jakieś 30 minut, więc płacę 4.40zl (całkiem sporo jak za 1 przejazd) i wypatruję przez okno co się dzieje w mieście. Obok słynnej warszawskiej palmy stoją już świecące paczki z prezentami i choinka, mimo 15 stopni na plusie niechybnie zwiastując zbliżające się święta (pisząc tego posta jestem świeżo po przygotowaniu ciasta na mój ulubiony dojrzewający piernik staropolski, więc chyba coś jest na rzeczy).

W Wilanowie wita mnie całkiem spory tłumek – tylko częściowo z racji odbywającej się w kościele św. Anny niedzielnej mszy. Pomimo stawienia się w kasach dobrą chwilę przed otwarciem Pałacu dla odwiedzających nie udaje mi się załapać na wejście z przewodnikiem. Pobieram wejściówkę na Pałac, dokupuję dodatkową na zwiedzanie Komnat Prywatnych (7zł) i ciągle mam wolną godzinę – na szczęście tutejsze ogrody dają spore pole do spacerów. Po lewej stronie, jeszcze przed pałacową bramą, znajduje się okazały, bogato zdobiony symboliczny nagrobek – Mauzoleum Potockich, wystawiony Stanisławowi Kostce Potockiemu i jego żonie Aleksandrze z Lubomirskich Potockiej przez ich syna Aleksandra. Wielki kamienny baldachim, ustawiony na rozległym cokole i strzeżony przez 4 lwy w narożach wpasowuje się w dostojny klimat jesiennego poranka.

Na terenie parku znajduje się jeszcze jedno miejsce godne odwiedzenia – Muzeum Plakatu. W niedziele zamknięte, poza tym czasu nie mam aż tyle, wiec biegnę jeszcze zobaczyć pałacowe ogrody. Bilet kupuję w automacie przed wejściem – oszczędność czasu praktycznie żadna, ponieważ i tak trzeba go okazać stojącemu na straży pracownikowi. O tej porze roku warto tam zajrzeć już po zmroku – pożółknięte i na wpół martwe rośliny nie robią takiego wrażenia jak latem, za to w sezonie zimowym w ogrodach odbywa się festiwal światła. Kilkadziesiąt najróżniejszych figur oraz złożone instalacje pokrywające stałą część pałacowej fauny rozświetla się w najróżniejszych kolorach. Na samym dziedzińcu umieszczono powóz z 6-konnym zaprzęgiem, nieustannie opanowany przez turystów.

Wreszcie! Nadeszła moja pora. Wchodzę do Pałacu i zaczynam zwiedzanie od pierwszego piętra, gdzie mieści się wystawa chińsko-myśliwska. To nietypowe połączenie zajmuje 3 pomieszczenia: pierwsze 2 urządzone na modłę Dalekiego Wschodu (w tym miejscu pozdrawiam Anię, której pewnie przypadła do gustu), ostatni z nich to zrekonstruowany salon myśliwski. Oryginalne eksponaty nie przetrwały pożaru skrzydła zamku – te które możemy dziś oglądać to zbiorowisko przedmiotów podarowanych przez darczyńców Muzeum.

Schodząc poziom niżej zaczynam zwiedzanie komnat. Na pierwszy ogień idą apartamenty Księżnej Marszałkowej Lubomirskiej. Przedpokój, Sala Złota, gabinet, łazienka z kaplicą i osobnym pomieszczeniem na wykańczanie dzieła (tj. perfumowanie i makijaż) zajmują powierzchnię mniej więcej dwukrotnie większą niż mieszkanie typowego Polaka, stanowiąc zaledwie mały fragmencik pałacu i dziuplę na chwile wytchnienia dla ówczesnej ich właścicielki. Swoją drogą, chyba właśnie ta ekspozycja podobała mi się najbardziej – warto odwiedzić Pałac jeszcze w czasie jej trwania.

Dalsza część zwiedzania odbywa się standardową trasą turystyczną (a raczej jej wariantem na potrzeby akcji Darmowy Listopad) wiodąc korytarzami parteru: po kolei Sala Biała, antykamera i sypialnia Króla i Królowej (oczywiście każde z nich posiadało własną parę) a następnie Galerie. Z inicjatywy Stanisława Kostka Potockiego w tych właśnie salach powstało jedno z pierwszych publicznych muzeów na terenie Polski, otwierając świat sztuki wysokiej dla ludu.

Trasa znienacka zawija i wraca z powrotem na pierwsze piętro, poprzez kolejne galerie, gabinety i pokoje mieszkalne. Z ciekawszych miejsc polecam Gabinet Kolekcjonerski, wypełniony medalami, plakietami i najróżniejszymi bibelotami; Przedpokój, w XIX wieku zwany „Pokojem Pierwszym”, z nietypowym podpisem nadwornego malarza Elżbiety Sieniawskiej w jednym z jego naroży; Gabinet Farfurowy – niewielkie pomieszczenie w całości pokryte zdobnymi ceramicznymi holenderskimi płytkami, przykryte kasetonową kopułką; na koniec galerię portretów trumiennych – wiele z nich każdy z nas pamięta z podręczników do plastyki czy historii.

Multimedialny plan Pałacu można znaleźć na oficjalnej stronie Muzeum: tutaj.

Zwiedzanie wnętrza Pałacu zajęło mi 2 godziny, więc zważając na kolejki jakie spotkałam przy kasach, z lekkim niepokojem wracam do centrum (tą samą linią turystyczną). Kolejka na Zamku Królewskim sięga aż do bramy wejściowej – przede mną oczekuje jakieś 150 osób a czas ucieka, do wpuszczenia ostatniej grupy została niecała godzina. Niska temperatura powietrza i mroźny wiatr nie sprzyja oczekiwaniu w przeciągu hulającym po dziedzińcu, ale cierpliwość popłaca – 15 minut przed czasem jestem w środku. Zaczyna się od Galerii, przez Pokój Marmurowy (niesamowity!), po czym następuje przeplatanka komnat prywatnych (Królewskich, Księcia Stanisława i Królewiczów), gabinetów, izb, galerii, sali gwardii itd. Niestety Darmowy Listopad ma też swoje minusy – wszędzie znajdują się tłumy ludzi, co znacząco utrudnia mi robienie zdjęć i wymaga większych niż zazwyczaj pokładów cierpliwości w oczekiwaniu na pusty kadr.

Zamek można również pozwiedzać wirtualnie tutaj.

Zwiedzając oba zabytki warto zaprzyjaźnić się z nowoczesna technologią i zamiast zwiedzania w tłumie skorzystać z multimediów. Zamek Królewski udostępnia do wypożyczenia audioprzewodniki, niestety w dosyć wygórowanej cenie 17zł za sztukę. Wilanów pozwala na zwiedzanie z audioprzewodnikiem (do wypożyczenia w kasach), fotokodami QR rozmieszczonymi po całym terenie (łącznie z parkiem i ogrodami) bądź aplikacja mobilną (Wilanów Live dostępny do pobrania w GooglePlay i AppStore). Każde z nich daje możliwość zwiedzania nie ujętego w ścisłe ramy czasowe, czego staram się unikać jeśli tylko mogę – nie ma nic gorszego niż bieganie za przewodnikiem i liczną grupą.

Po wyjściu z Zamku jedyne o czym marzę to kolacja i ciepły koc. Wczesna pobudka, długa jazda pociągiem, zwiedzanie i mróz wyciągnęły ze mnie całą energię, więc jadę przetestować nowe odkrycie – najtańszy znaleziony przez mnie nocleg w Warszawie, hostel Tatamka. 24zł za nocleg (bez zniżek) brzmi całkiem nieźle, prawda?

Warszawska Syrenka