Halę Gąsienicowa znałam do tej pory tylko przykrytą grubą warstwą białego puchu. Jakoś tak zawsze wędrowałam w jej progi zimą, głównie za sprawą jej funkcji szkoleniowych – nie na darmo właśnie tam znajduje się Centralny Ośrodek Szkolenia PZA, tzw. Betlejemka. Jeszcze kilka tygodni temu, wspinając się na zimowy Polski Grzebień, żałowałam, że już tego roku nie dane mi będzie zobaczyć jej w odcieniach zieleni, żółci czy czerwieni, a tu proszę – decyzja o wyjeździe na weekendową integrację padła dosyć spontanicznie.
Późnym piątkowym wieczorem rozpoczęliśmy spacer z Brzezin. Jest to najdłuższy szlak dojściowy do schroniska, ale jednocześnie najlżejszy – przez 7.5km jednostajnie pniemy się w górę poprzez las. Kilka razy wyprzedza nas samochód – czarny szlak pełni funkcję drogi dojazdowej i jedynej w tym rejonie trasy rowerowej, zimą zaś jest świetnym rozwiązaniem dla mniej zaawansowanych narciarzy – zjazd jest prosty, bez wąskich zakrętów czy jakichkolwiek stromizn. Nisko wiszące chmury i ogólna szarość dzisiejszego dnia nie odpuszcza nawet nocą, chowając wszelkie widoki pod osłoną mgły. Przejście powolnym krokiem zajmuje nam 2 godziny, po których znienacka wyrasta przed nami budynek Murowańca. Pomimo wysokich cen i całorocznie obłożonej ludźmi stołówki to jedno z moich ulubionych schronisk w polskich Tatrach. Ciekawostka: swego czasu istniało tu 3 piętro, będące zmorą dla opiekunów w kwestii przewietrzenia go, stąd pieszczotliwie zwane „Trumną”. Problem rozwiązał pożar, który wybuchł tutaj w 1963 roku – budynek odbudowano w jego aktualnej, dwupiętrowej formie. Nieco wyżej znajduje się Betlejemka – nas dzisiejszy cel. Reszta wieczoru toczy się do późnej nocy, za zamkniętymi drzwiami. Lepiej nie wiedzieć co się tam działo :)
Plan leniwego spaceru po okolicy idealnie zgrał się z widokiem, jaki zostałam za oknem kolejnego poranka. Mgły ustąpiły a bezchmurne niebo zalały promienie słońca, ukazując hale i okoliczne szczyty w pełnej krasie. Aby odzyskać życie i formę ruszyliśmy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Grupki wycieczek okupujące już o tej porze szlaki poszły w sobie tylko znanych kierunkach, zostawiając nam ciszę i spokój u podnóża Kościelca. W wyniku serii nieprzewidzianych zdarzeń, zamiast leniwie odpoczywać nad tafla stawu, już chwilę później pięliśmy się żółtym szlakiem na Granaty. Ostatni halny dokładnie wysprzątał wszelkie ślady zimy, tylko miejscami zostawiając niewielkie poletka zmrożonego śniegu, który dało się ominąć skałą lub pokonać wykonując stopnie (nie planując żadnych wyższych wyjść nie spakowałam ze sobą nawet raczków). W bajkowej scenerii wkroczyliśmy na Granaty – w oddali skąpany w słońcu Giewont, nieco bliżej bałwana chmur przewijające się przez Czerwone Wierchy, kilkaset metrów pod stopami smagana wiatrem tafla Czarnego Stawu. W okolicznych żlebach zalegają resztki śniegu, kontrastuje z przeważająca sucha skala. Kilka zespołów taternickich działających dzisiaj na Granatach wygrało ten dzień – pisząc ta notkę 2 dni później oglądam aktualne zdjęcia z Gąsienicowej, przykrytej półmetrowa warstwą śniegu, który zjawił się w ciągu kilkunastu godzin, rychło zwiastując nawrót zimy. Mam nadzieję, że tym razem na dobre – narty już czekają w kącie a ja nerwowo co kilka dni przymierzam nowe buty turowe.