Po słowackiej stronie granicy, w krainie Tatr Wysokich znajduje się Dolina Mięguszowiecka, ze skrytym u jej podstaw schroniskiem nad Popradzkim Stawem. Oto opowieść o moich odwiedzinach w jej progach – o turlaniu się ze ściany, porywającym wietrze i przygodzie z Wysoką w tle.

Dzień pierwszy. Przybywając tam w piątek z rana mamy dużo czasu na odkrywanie jej walorów. Dojście z parkingu do schroniska zajmuje nam nieco ponad godzinę – droga jest słabo wyśnieżona a bardziej oblodzona, więc narty wędrują ze mną na piechotę, wygodnie przypięte po bokach plecaka. Na pierwszy ogień idzie północno-zachodnia odnoga doliny. Przeczekujemy chwilę, aż nieprzebrane tłumy turystów opuszczą schronisko i rozejdą się w sobie tylko znanych kierunkach i kierujemy się czerwonym szlakiem w stronę Rysów, aby po kilkuset metrach opuścić ubity trakt. W dolnych partiach Popradzkiej Grani (słow. Popradský hrebeň) zauważam trzy niewielkie lodospady o różnym nachyleniu – tylko jeden z nich okupowany jest przez wspinaczy. Żal duszę ściska nie wykorzystując takiej okazji gdy na schroniskowym łóżku leży jedna śruba lodowa (która i tak potrzebowałaby przynajmniej kilku swoich koleżanek na zrobienie któregokolwiek z nich). Miarowe szuranie foki po zmrożonym śniegu z każdym krokiem ciągnie nas coraz głębiej w teren. Cały czas idziemy samotnie, wyprzedzeni przez zaledwie jeden zespół skiturowców, szybko poruszających się w stronę Wagi, wypatrując śladów narciarzy podążających na okoliczne szczyty. W oddali widać nasz cel – Wołowy Grzbiet, fragment głównej grani Tatr między MSC a Żabim Koniem. Wszystkie zjazdy wyglądają na dobrze wyśnieżone i zjeżdżalne, o niezbyt wielkim nachyleniu – w sam raz na pierwszy poważniejszy zjazd w mojej narciarskiej karierze. Zdając się na osąd i zdrowy rozsądek Tomka idę ku nieznanemu wytyczonym przez niego śladem. W miarę podejścia, to na próg doliny Żabiej Mięguszowieckiej, to na sam Grzbiet, zakosy staja się coraz ostrzejsze i strome. Udzielające się powoli zmęczenie (mamy za sobą już kilkaset metrów przewyższenia) i zmrożony śnieg nie ułatwiają sprawy, ale mozolnie poruszamy się w górę. Wyszliśmy ze schroniska na tyle późno, aby zmrożony podkład puścił gdy tylko wejdziemy na grań – górujące nad nami słońce jest po naszej stronie, ale przeszywające podmuchy wiatru nie współpracują z naszymi zamiarami.

Widok z wysokości 2350m n.p.m. jest niesamowity – przejrzystość powietrza pozwala nam na obserwację na dalekie kilometry. Z drugiej strony grani pozdrawiają nas Rysy, z wyraźnie zarysowaną „rysą”. Zostawiamy narty i wchodzimy z buta na Kopę. Zaawansowana ski-turystyka pełną gębą! Szykując się do zjazdu wiem już, że nie będzie dobrze. Mimo wszelkich nadziei zmrożony śnieg nie puścił – jest twardo, nierówno i nieprzyjemnie. Pierwszy skręt przypłacam przekoziołkowaniem kilkunastu metrów w pionie i straceniem narty, która w dalszą drogę wybrała się beze mnie. Turlając się ze zbocza myślałam tylko o tym, czy uda mi się zatrzymać przed wypłaszczeniem, ale za którąś z kolei próbą narta złapała kant. W efekcie moich wyczynów pogięłam kijek (którym to zresztą nabiłam sobie porządnego siniaka wielkości melona) i zmusiłam Tomka do oczekiwania na moje zejście w towarzystwie swawolnej narty. Reszta zjazdu do schroniska przychodzi mi topornie – jadę spięta jak kołek, zupełnie nie panując nad tym co robię, martwiąc się tylko tym, że psuję zabawę mojemu towarzyszowi. Niezły początek wyjazdu – przede mną jeszcze 2 dni.

Dzień drugi. Nasza radosna dwójka wzbogaca się o nowego uczestnika wyprawy. Plany są ambitne – przed nami próba zdobycia Wysokiej. Poprzedni wieczór skończył się wcześnie a nowy dzień zaczął późno (jak na skiturowe wyjście przystało). O ile tylko pogoda i zapowiadany od kilku dni porywisty wiatr nie popsuje nam szyków powinno się udać. Gdy wychodzimy ze schroniska nad Osterwą wiszą gęste chmury, okrywając szczyt – dolina wygląda nie lepiej, ale na szlakach panuje zaskakująco duży ruch, głównie narciarzy. Idąc doliną Złomisk co chwilę przystajemy, obserwując znajome zespoły walczące w ścianie Tępej. Z ok 40-tu osób, które zjechały do Popradzkiego Plesa pewnie połowa okupuje co bardziej przystępne drogi – dwie z nich oblega po kilka zespołów, rozstawionych w równych odstępach. Najpopularniejsza z nich – Żebro Galfy’ego (III) – gościła tego dnia przynajmniej 5 zespołów.

Dochodząc na wysokość Złomiskowej Wieży kierujemy się na zachód, w stronę Doliny Smoczej. Dochodzimy na wysokość 2070m, gdy wiatr wzmaga się na tyle, że prawie zmiata nas z nart (na oko osiągnął 75km/h). Zatrzymujemy się pod opasłym kamieniem i przepinamy na zjazd – dalsze podejście nie ma sensu. Okoliczne zespoły robią to samo – wiatr szybko pokonuje wszelkie zapędy śmiałków i zmusza ich do odwrotu. Z każdym metrem deniwelacji robi się spokojniej. Śnieg jest miękki i przyjemny, więc nie walczę o życie wzorem poprzedniego dnia, tylko korzystam ze zjazdów na ile umiejętności mi pozwalają (po tym wyjeździe pozostała mi długa lista rzeczy do poprawy i tak samo długa lista zakupów). Zatrzymujemy się u stóp Tępej, obok sektora drytoolowego Bartka Olszańskiego.

W górę, wzdłuż sektora, prowadzi przyjemny stok o ok 40-stopniowym nachyleniu, zwieńczony szerokim żlebem. Nietknięty nartą śnieg wygląda zachęcająco, więc po wstępnej ocenie zagrożenia lawinowego pniemy się w górę. Przystaję w połowie wysokości na wygodnej platformie z kamienia i obserwuję – skała jest niewielka, stąd też tylko 4 wyznaczone tutaj drogi. Z daleka nie widać ringów – w oczy rzuca się żółta pętla przewieszona przez jeden punkt. Dół skały przykrywa gruba warstwa śniegu a ścianę pokrywają grube płaty lodu – warunki wspinaczkowe dla koneserów. Dzień jeszcze długi, więc podchodzimy nad Zmarzły Staw Mięguszowiecki (słow. Ľadové pleso) u stóp ścieżki na  Wschodnie Żelazne Wrota, skąd zjeżdżamy prosto do schroniska. Bilans dnia na plus – ponad tysiąc metrów przewyższenia i zjazdy w fajnym śniegu, pomimo ciężkiej aury.

 

Dzień trzeci. Ze schroniska wychodzimy o nieludzko późnej porze – mój zegarek zapisuje pierwsze współrzędne z GPS o 10:15. Idzie się ciężko i szybko łapie nas zmęczenie – podejrzewam w tym winę sytej imprezy integracyjnej z poprzedniego wieczoru, ale nie ma na to żadnych dowodów. Cel, ten sam co wczorajszego dnia, skrywa się w gęstwinie chmur wiszących nisko na niebie. Umieramy na podejściu, ale o dziwo mamy dobry czas – dzisiejsze zmęczenie i długie obserwacje pod ścianą Tępej poprzedniego dnia równoważą się i średnie tempo marszu niewiele różni się od wczorajszego. Na krótkie chwile chmury rozstępują się, pogrążając cała Dolinę Złomisk w promieniach słońca, co znacząco przekłada się na morale w zespole. Okno pogodowe ucieka gdy tylko podchodzimy pod Przełęcz Siarkańską – zatrzymujemy się na moment pod tym samym kamieniem, gdy zrywa się wiatr. Ponad nami widać zespoły stojące już na przełęczy i czekające na poprawę. Kierunek wiatru podpowiada nam, że w żlebie podejściowym na Wysoką dzieją się cuda. Wejście na szczyt na pewno się nie uda, nie mamy też sprężu do wejścia na przełęcz, więc powtarzamy wczorajsze operacje – przepinka i zjazd. WKT nie zrobi się samo, ale Wysoka musi poczekać na inną okazję.

W poszukiwaniu zjazdów kierujemy się nad Ľadové pleso i dalej, pod Wschodnie Żelazne Wrota. Od połowy podejścia zastanawiam się, co ja tu robię – stok wygląda na bardziej stromy niż w rzeczywistości a ostatnie zakosy przychodzą mi z trudem. Podejście wyciąga ze mnie całą energię. do tego sama niepotrzebnie negatywnie nastawiam się na zjazd. Nie może wyjść z tego nic dobrego, więc odpuszczam podejście na Wrota i czekam na progu doliny na chłopaków, walcząc z zimnem i własnymi myślami. Tak jak sądziłam, zjazd wychodzi średnio – połowę ściany pokonuję zsuwem bocznym, resztę słabym technicznie zjazdem. Słaba technika i katastrofalna postawa szybko męczą mi nogi i przystaję co kawałek, walcząc z palącym bólem. Z cierpienia ratuje mnie widok schroniska i duży kufel Kofoli – przy kolejnym wyjeździe muszę zakupić odpowiednią jej ilość do domowego użytku.

Trzy dnia turowania minęły szybko, zostawiając mnie z długą listą rzeczy do poprawy, sprawunków i pomysłów na przyszłe wyjazdy. Dolina Mięguszowiecka daje szerokie pole do działalności górskiej – skiturowej, a od przyszłego sezonu pewnie i wspinaczkowej. Trzymajcie kciuki za dobry rozwój sytuacji :)