Krótki poradnik o tym, jak zaliczyć trzy gleby na przestrzeni 100 metrów i ciągle przeżyć.
Od czasu, kiedy wróciła mi władza w nodze i otrzymałam błogosławieństwo fizjoterapeuty na wspinanie żyję w ciągłej potrzebie robienia wszystkiego i wykorzystywania każdego dnia do cna. Jak na złość moi standardowi partnerzy wspinaczkowi są kontuzjowani bądź zapomnieli o moim istnieniu, znalazłam więc okazję na przewietrzenie nieco zakurzonego już motocykla i poszerzenia horyzontów w kierunku 2 kółek. Pierwsza przejażdżka zwiastowała pomyślnie i obeszło się bez problemów ze zmianą biegów (czego się najbardziej obawiałam), więc przy okazji wyjazdu do Proszowic postanowiłam nadrobić nieco drogi. W tym przypadku 'nieco’ wynosi prawie 130km :)
W sobotni poranek wrzucam losowego tracka z gpsies (polecam każdemu spragnionemu nowych odkryć, bez względu na sposób poruszania się) do nawigacji i krótko po godzinie 10 opuszczam garaż. 30 stopni na plusie nie jest tym, o czym się marzy mając przed sobą długą przejażdżkę w pełnym rynsztunku, ale cóż zrobić. Trasa zaczyna się na Ruczaju i wiedzie przez tamtejsze tereny zielone – wyminęłam dziecięcy wózek, kilku piechurów i rowerzystkę, ale ślady opon upewniały mnie w przekonaniu, że pojazdy mechaniczne również zaglądają w tamte rejony. Przyjemne miejsce na spacer – wokoło drzewa i całkiem niczego sobie widoczek na Kraków. Po 10 minutach zjeżdżam na asfalt i niedługo później znowu pakuję się pod górę gruntową drogą. tym razem jest nieco trudniej – wąskawo, po bokach krzaki (więc w razie czego nie ma gdzie uciekać) a pod kołami na przemian kamienie i sypki żwir z trawą. Wjechałam na górę, zaczęłam nawrót i nagle – leżę na prawym boku. W sumie nie wiem nawet dlaczego, miałam prawie zerową prędkość na niemalże płaskim terenie, ale i tak coś poszło nie tak. Podnosząc motocykl otrzymuje pierwszą lekcję: Jadąc na off zabierz ze sobą wyłącznie to, co konieczne. Nie jestem w stanie postawić moto z kufrem, więc dokonuję szybkiego demontażu i w bólach dźwigam je na koła. Poza ziemią i trawą na gumolach szkód brak, uf.
W ten sposób wjechałam na teren dawnego Fortu Bodzów. W tym momencie po forcie pozostały tylko nieliczne mury i kupa śmieci zniesiona przez imprezującą tu młodzież. Robię mały spacerek i dokoła znajduję zrytą 2 i 4 kołami ziemię – ten teren stanowi pewnie popularny poligon ćwiczeniowo-doświadczalny dla amatorów offu. Kilka minut późnej na górkę wjeżdża jakieś wycieczkowe 4×4.
Robię kilka zdjęć i ruszam kilka minut po nich. Po przejechaniu 30m gleba nr 2 – przynajmniej wiem dlaczego. Wąski zakręt i zbyt szerokie wejście spowodowały utratę równowagi i mało spektakularny upadek. Jedyny plus z tego taki, że cały czas ląduję na prawej stronie – strach pomyśleć, co by się stało, gdybym przygniotła sobie lewą nogę. Moto leży wyjątkowo niefortunnie – z kołami powyżej kanapy, na małym spadku terenu, więc podniesienie go udaje mi się dopiero za trzecią desperacką próbą. Upartym trzeba być i już!
Gleba nr 3 przychodzi nieuchronnie przy próbie nawrotki na małym placyku kawałek dalej – zmęczenie i przegrzane organizmu dają się we znaki i tracę stabilność. Tym razem moto nie odpala – Fort Bodzów najwyraźniej nie chce wypuścić mnie ze swoich objęć. Daję chwilę na ochłonięcie i sobie i jemu i kontempluję moment mojego nieogarnęcia i ewentualne możliwości ściągnięcia moto na asfalt, jeśli nie zmieni swojego podejścia do sprawy. O sprowadzeniu go w pojedynkę nie ma mowy – teren nie sprzyja, a i ja nie mam na tyle sił, aby ciągnąć ze sobą taką krówkę i nie zginąć. Na szczęście po dłuższej chwili rozszyfrowuję nowe ustawienie biegu jałowego (po ostatniej przewrotce wygięła się dźwignia zmiany biegów, która naprostowałam ile się dało) – silnik zaskakuje. Mam 3 opcje zjazdu: prawie pionowa zryta droga po mojej prawej, kamienisto-trawiasty teren przede mną (będący największą niewiadomą, bo szybko znika za zakrętem) lub wycof. Track wiedzie na wprost, więc pełna nadziei i z duszą na ramieniu napieram do przodu. Na szczęście za zakrętem teren się wypłaszcza i prowadzi przyjemnym laskiem – docierając do tablicy informacyjnej dowiaduję się, że jestem w lesie przy Uroczysku Kostrze, co stawia pod znakiem zapytania legalność mojego przejazdu tam. Cóż, dokonało się, ale sprawdzę ;)
Na dzisiaj mam dosyć wrażeń i jadę grzecznie asfaltem. Nawigacja umarła, więc lecę sprawdzić, jak zmienił się zamek Tenczynek. Ostatnio byłam tu jakieś 3-4 lata temu. Tymczasem ruiny są coraz większe (a może mniejsze?) i widać duży efort włożony w przywracanie zamku do czasów jego świetności. Nadbudowane mury, baszty i wieża widokowa wyglądają naprawdę dobrze! O każdej pełnej godzinie przewodnik oprowadza po zamku, opowiadając z dużą szczegółowością historię jego i jego założycieli.
Szukając wytchnienia od wszechogarniającego upału obieram kierunek na Ojców. Parkingi i okoliczne drogi zapakowane są po brzegi samochodami, ale motocykl zawsze się gdzieś wciśnie. Najczęściej bardzo blisko bramy ;) W obie strony ścieżki prowadzącej w głąb doliny ciągną tłumy, więc decyduję się na niedługi spacer i posiłek. W nagrodę za zasługi dnia dzisiejszego zjadam gofra z owocami (świeże maliny i borówki!). i shake’a. Zimne, smaczne i słodkie – o to chodziło!
Reszta dnia upływa pod znakiem kręcenia się bliżej lub dalej od Proszowic. Po drodze znajduję piękny, acz niesamowicie zaniedbany i najwyraźniej opuszczony dworek, a pod Biedronką spotykam bywalca f650gs.pl (pozdrawiam serdecznie!) – forumowa koszulka okazuje się rozpoznawalna.
Jaka nauka płynie z dzisiejszego dnia? Dobrze sprawdź tracka, po którym jedziesz. Zapakuj na motocykl najmniej jak się da. bądź – nawet lepiej – zabierz ze sobą support :) I nie poddawaj się, bo można wyjść obronną ręką z każdej opresji.
A trasę jeszcze powtórzę – tym razem jak należy ;)
[osm_map_v3 map_center=”50.112,19.961″ zoom=”10″ width=”100%” height=”450″ file_list=”../../../../wp-content/uploads/gpx/2017.08.30_offowe_proszowice.gpx”]
Nakręcone: 170km