Spośród szerokiej gamy festiwali górskich, outdoorowych i podróżniczych, poza rodzimym KFG istnieje jeden, który darzę szczególnym sentymentem – Festiwal Górski w Lądku Zdroju. Tegoroczna XXII edycja obfitowała w światowej sławy gości, dobre filmy i liczne warsztaty, dla których warto było przejechać te 300km.

W dobie powszechnych autostrad i dróg szybkiego ruchu (wielkim zaskoczeniem dla nas była niedawno oddana do użytku obwodnica Nysy) docieramy do Lądka w niecałe cztery godziny. Meldujemy się w zadziwiająco wąskim hotelu, zostawiamy graty w pokoju żywcem wyjętym z lat ’70 i lecimy na Festiwal. Po zaobrączkowaniu (wydrukowany bilet zamieniamy na karneto-opaskę, z którą spędzimy najbliższe 4 dni) lecimy do Wielkiego Namiotu. Poniżej tegoroczne festiwalowe perełki.

Adam Ondra – pierwszy na świecie pogromca drogi o trudnościach 9a opowiadał o długiej drodze jaką przebył pod opieką wspinających się rodziców, partnerów i trenerów, sile woli, stylowym niedbalstwie w wizerunku i szyi o 7cm dłuższej niż u standardowego człowieka, która ponoć pomaga w wyglądaniu za kant drogi.

Alex Honnold – wielkościanowy freesolowiec z Californi, gdzie taki styl wspinania okazuje się być całkowicie legalny i popularny, i nie ma co robić wielkiego halo. O tym, kiedy się nie bać a kiedy trzeba, jak zrobić wycof z drogi bez asekuracji i jak wygląda patentowanie i przejście potwora.

Kinga Ociepka-Grzegulska i „Mama” – jak z nienajlepiej zapowiadającego się dzieciaka swoją drogą dojść do poziomu Mistrza Świata w prowadzeniu, dorobić się dwójki dzieciaków i będąc Mamą poprowadzić VI.8. Film bez wątpienia warty obejrzenia – Festiwalowemu pokazowi smaczku dodawał fakt, że wszyscy, łącznie z Kingą, oglądali ten film po raz pierwszy :)

Alex Txikon i „Everest, un reto sobrehumano” – najlepszy film o Evereście, jaki do tej pory widziałam. O drodze na szczyt, szkole przeżycia i ekstremalnym życiu na poziomie kilku tysięcy metrów.

Bracia Nicolas i Olivier Favresse oraz Sean Villanueva O’Driscoll i „Coconut Connection” – o spacerze po lodowcu i poszukiwaniu idealnej akustyki na dziewiczych ścianach Ziemi Baffina.

Leo Houlding i „Mirror Wall” – o stracie przyjaciela, przygodzie na najwyższej znanej ścianie wschodniego wybrzeża Grenlandii oraz o przemyśleniach 1200 metrów nad ziemią.

Pełny program pokazów, warsztatów i tegorocznych wydarzeń znajdziecie na stronie i fb Festiwalu.

Słuchając opowieści najlepszych wspinaczy z tej edycji dostrzegam prawidłowość: wszyscy rozpoczęli swoją przygodę ze wspinaniem w wieku kilku lub najpóźniej kilkunastu lat, często w gronie rodzinnym. Z moimi początkami w okolicach 26tki jestem chyba na przegranej pozycji, ale dzielnie walczę o swoje małe zwycięstwa ;)

Tegoroczna pogoda była wybitnie festiwalowa (tudzież barowa) – lało równo, zmieniając tylko intensywność i kąt padania na zmokniętych widzów, z jednym, jedynym oknem pogodowym w piątkowy poranek. Szkoda tak przesiedzieć plackiem cały weekend, więc idę na spacer. Początkowo nieco klucząc po Lądku, niebieskim szlakiem ruszamy w kierunku skał! W końcu to grzech przyjechać i nawet nie pomacać lądeckiego gnejsu (który okazuje się bardzo przyjemny w formie i tarciu).

Po nieco ponad 40 minutach kończymy nasz leśny spacer i lądujemy na Trojaku. Na szczycie znajduje się punkt obserwacyjny, a i widoczek jest niczego sobie. Zbudowane z gnejsu wzgórze w okolicy szczytu tworzy grupę skałek: Trojan, Skalny Mur z Szybem, Trzy Baszty i Skalna Brama. Wszystkie są udostępnione do wspinania, częściowo nawet obite – pełna gama trudności pozwala na zabawę dla początkujących i tych nieco bardziej zaawansowanych wspinaczy. Szpeju i tak nie mamy, a okno pogodowe było stanowczo za krótkie na dobre przesuszenie dróg, więc tylko obchodzimy dookoła i oglądamy „na przyszłość”. Szczególnie upodobał mi się niezbyt trudny podwójny okapik w prawej części głównej ściany Trojana. Kiedyś po nią wrócę!

Pełne topo rejonu dostępne jest tutaj.

Ostatniego dnia wyjazdu nieskutecznie szukamy miejsca na obiad w centrum Lądka. Myślałam, że powszechny widok pustostanów, odrapanych kamienic i pokrytych kurzem witryn to domena uzdrowiskowej części miasta, ale „ta druga” wcale nie wygląda lepiej. Na rynku spotykamy tylko jedną starszą kobietę, mówiącą do siebie podniesionym głosem, jakby z kimś dyskutowała.

Może to z powodu posezonowych pustek w uzdrowiskach, a może to tylko jesień.