Przemyślenia własne nt. dzieła o kupie i jej roli w życiu wspinacza. Niesamowity wstęp, prawda? Nigdy bym się nie spodziewała, że spod mojego pióra (a raczej ze stuku klawiatury) wyjdzie takie zdanie – do czasu, aż w moje ręce wpadła książka „Dolina Białej Wody” autorstwa Piotra Narwańca.
Defekacja to wstydliwa, aczkolwiek piekielnie ważna rzecz, zwłaszcza (chociaż nie tylko) we współczesnej wspinaczce skalnej.
Tym zdaniem rozpoczyna się pierwszy rozdział książki o kupie i jej miejscu w skałkach, w cieniu Zakrzówkowych murów czy pod tatrzańskimi ścianami, przeplatając się co jakiś czas z rozgrywaną na przestrzeni kilku lat historią o wydarzeniach, miejscach, partnerach i rozwoju autora jako wspinacza.
Na 83 stronach dostajemy książeczkę pełną barwnych porównań i osobistych przemyśleń, nierzadko ujętych w wyrażenia, które powodują, że czytelnik czuje się zbrukany tym, co właśnie przeczytał i zaczyna solidnie powątpiewać w szczytność (i sens jakikolwiek) kontynuowania wgłębiania się w kolejne zdania.
Z każdym rozdziałem czyta się coraz trudniej – poza wspomnianymi już barwnymi porównaniami dodatkowego smaczku dodają wzmianki o ludziach wspomnianych jedynie z inicjałów lub pseudonimów i wtrącane przemyślenia filozoficzne (pomiędzy te bardziej fizjologiczne), które z rozkoszą tylko przelatywałam wzrokiem wypatrując końca ;)
Po drugim podejściu do tej książeczki dobrnęłam do końca i dalej nie potrafię jednoznacznie powiedzieć co o niej myślę, będąc rozdartą pomiędzy uczuciem zbrukania znalezioną w niej treścią, niepewnością o czym tak właściwie miała być w zamierzeniu i odrobinkę lepszym poznaniem autora i jego przygody wspinaczkowej.
Przeczytałam. „Dolina Białej Wody” szuka nowego właściciela ;)