6 szczytów za jednym zamachem przez gorczańskie błota.

W przerwie pomiędzy wspinaniem i przed-wyjazdowym restem ruszam w Gorce. Dzień jest idealny – słoneczna sobota zwiastuje tłumy wszędzie (ruch na Zakopiance tylko to potwierdza), ale ja wybieram trasę poza szlakami, więc nie powinno być tak źle.

Nieco po 10, z lekkim tylko poślizgiem, ruszam z Obidowej. W okolicy są 3 place parkingowe, ale znając już ten najmniejszy (za to najbliżej szlaków) ze skiturowego wyjścia kilka lat temu parkuję tuż przy leśniczówce (parkując tam zimą należy zostawić dużo miejsca i jak najbardziej przytulić się do skarpy nad potokiem – tą trasa kursuje ratrak utrzymujący trasy biegówkowe, wymagający odpowiedniej ilości miejsca do przejazdu).

Pierwsza część wycieczki prowadzi trasą narciarstwa biegowego (podobno dosyć techniczną i wymagającą) – najpierw lekkim wznosem Doliną Lepietnicy, po czym po kilku kilometrach odbija mocno w górę, wdrapując się na Gorzec, Średni Wierch i Solnisko, dzięki czemu za jednym zamachem, jeszcze przed Turbaczem, zdobywamy 3 szczyty. Jeszcze przed pierwszym zakrętem trafiam na wyrąb drewna i latające w powietrzu piły mechaniczne – na szczęście o tej porze Panowie już kończą robotę i można śmiało jechać dalej. Rozjeżdżony ciężkim sprzętem i mokry szlak wzmaga czujność w wyborze trasy, ale tuż przy zakręcie robi się sucho i przyjemnie, w sam raz na nabieranie wysokości.

Dojeżdżam pod szczyt Gorzca zostawiając za sobą błoto i koleiny – do czasu, aż natrafiłam na kolejna zmianę kierunku, kiedy sytuacja gwałtownie się zmienia i to, co zostawiłam na dole okazuje się igraszką wobec tego, co przede mną. Głębokie i szerokie kałuże na długich odcinkach pokrywają całą szerokość szlaku i wychodzą poza jego obręb, więc na zmianę delikatnie przejeżdżam i prowadzę rower, klucząc między ostatkami suchego gruntu. W okolicy słychać silniki traktorów, które na pewno miały swój duży udział w doprowadzeniu trasy do takiego stanu. Śladów rowerowych niewiele – większość tonie w błocie – ale bardzo wyraźny szlaczek przełajki wzbudza respekt i szacunek wobec umiejętności kierowcy (którego prawdopodobnie mijałam krótko po opuszczeniu Obidowej).

Taki stan rzeczy towarzyszy mi aż do Rozdziela, gdzie nagle robi się sucho i przyjemnie. Aby jednak nie było zbyt przyjemnie na szlaku pojawiają się turyści, w ilościach hurtowych, za to w rozsądnych odstępach, pozwalających na sprawne wyprzedzanie. Czerwonym szlakiem dojeżdżam pod drzwi schroniska. Turystów sporo, rowerzystów podobnie – przekrój sprzętów pełen, od elektrycznie wspomaganych fulli, po te bardziej manualne, aż do miejskiego trekkinga z kierowcą bez kasku.

Większość zjazdu pokonuję GSB, który jest tutaj szlakiem pieszo-rowerowym, co wyjątkowo dziwi biorąc pod uwagę jego szerokość na górnym odcinku (od Rozdziela robi się z tego prawie singiel) i duży ruch turystów. Przyjemność z tego prawie żadna – wąski szlak nie pozwala na bezpieczne mijanie się z grupami ciągnącymi pod górę, więc raczej nie polecam wybierania się tędy w ładny weekend. Dopiero gdy szlak się rozszerza wskakuję w siodło i śmigam w dół, lawirując między ludźmi, kałużami, koleinami i coraz liczniejszymi suchymi technicznymi odcinkami. Jedzie się sprawnie i szybko!

Docierając do schroniska na Starych Wierchach pamiętam, że moja trasa miała odbić z GSB w lewo, więc odbijam – niestety nieco bardziej niż planowałam i zamiast na niebieskim szlaku, z którego zamierzałam odbić trasą rowerową do Klikuszowej, ląduję na zielonym. Zaraz po rozjeździe jakiś chłopaczek ze szkolnej wycieczki krzyczy, że „Aaaale będzie miała pani fajny zjazd, tam jest TAAAAK stromo!”, co niestety nie wzbudza zawczasu mojej czujności i cisnę mocno w dół. Na tyle, że pierwszy raz w historii składam sztycę (automatyczna sztyca to błogosławieństwo!) i jadę wisząc nad tylnym kołem, nisko na nogach, z palcami kurczowo na klamkach hamulców. Stromo + kamieniście (dużo dużych kamerdolców) oznacza przygodę, ale tak się rodzi podstawa techniczna i doświadczenie, więc nie poddając się walczę o dotarcie do Obidowej w jednym kawałku (zatrzymuję się tylko raz, aby w połowie szlaku potwierdzić, że jednak jestem nie tam, gdzie planowałam). Wariant zielony polecam na rower z pełnym zawieszeniem, przyda się :)

Jest jednak plus z mojej pomyłki (pomijając walory przygodowe) – w Obidowej docieram praktycznie pod sam parking, tym samym skracając swoją wycieczkę o 2km jazdy asfaltem z Klikuszowej.

Najłatwiejszy wariant dojazdu na Turbacz okazał się w moim wykonaniu nieco bardziej przygodowy – i tak miało być!

Długość trasy: 19km
Przewyższenie: 750m
Trudność: 3/5 (trudności w tym wariancie głównie na zjeździe)

[osm_map_v3 map_center=”49.5480,20.0748″ zoom=”13″ width=”100%” height=”450″ file_list=”../../../../wp-content/uploads/gpx/2018.10.06_turbacz.kml” file_color_list=”#ff0000″ file_title=”2018.10.06_turbacz.kml”]