Korzystając z wolnej soboty i ugodowego partnera bez napinki wybieramy się na najłatwiejsze propozycje na ścianie Kościelca, pozwalające wejść na szczyt na luzie, ale ciągle jednak ścianą, omijając tłumy na szlaku.
Na pierwszy ogień idzie Załupa H, prowadząca zachodnią ścianą Zadniego Kościelca. Znalezienie startu drogi nie stwarza najmniejszego problemu – jej charakterystyczną formę widać już z daleka. Jest to pewnie jedyna droga w Tatrach, która przez całą swoją długość (4 wyciągi) biegnie tą samą formacją.
Cruxem drogi (trudno mówić tu o trudnościach, bo to w dalszym ciągu tylko III) jest mały trawersik na 3cim wyciągu – na jego wysokości znajdziecie starego haka, którego nie widać ze stanowiska poniżej.
Załupa to propozycja w sam raz dla początkujących taterników, na leniwe weekendy czy rozwspin na początku sezonu: niewygórowane trudności (II i III na kluczowym wyciągu) i niezła asekuracja (sporadyczne pętle i haki – momentami trzeba się naszukać gdzie co osadzić; wtedy lepiej nie zastanawiać się za długo i przeć do przodu), a przy tym całkiem zacne widoki (w tym na zespoły walczące na Filarze Świnicy).
Droga Gnojka to króciutka (70m) propozycja na zachodniej ścianie Kościelca, w sam raz do łańcuchówki z Patrzykontem, Załupą czy Setką (jeśli na grani są tłumy).
Podejście pod start drogi wymaga pokonania trawiastego eksponowanego gzymsu (który lata świetności ma już za sobą), na którym najlepiej złapać się na linie – na głazie na początku znajdziemy pomocniczy hak.
3 wyciągi o III trudnościach mile mnie zaskoczyły – nie jest to byle jakie ściąganie po klamach i przedzierania przez trawy, tylko ładne rozstawianie na stopniach, gdzie trzeba trochę ruszyć głową aby godnie piąć się do góry.
3 wyciąg ma zaledwie kilka metrów, więc najlepiej przedłużyć drugi i odrazu iść na półkę pod szczytem, gdzie z pewnością zrobimy furorę wśród turystów naszym nagłym wyłonieniem się znikąd.
Obecność turystów ma niestety swoje złe (i niebezpieczne) oblicze. Beztrosko kopnięty (!) przez turystykę kamień lecący ze szczytu przecina nam jedną żyłę, po czym mija mnie na drugim wyciągu, obsypując rykoszetem drobnicą. Cóż – górska przygoda.