Spośród moich 20-kilku pomysłów na długi sierpniowy weekend ostatecznie wykonany został plan niespodzianka, zupełnie nie przewidziany lub nawet celowo pominięty w największy (zaraz po weekendzie majowym) spęd ludzi wszędzie na terenie kraju – Bieszczady. Mieszkając na Podkarpaciu połowę mojego życia trochę wstyd przyznać, że byłam tam tylko dwukrotnie, i to raz na motocyklu, a raz na zimowych skiturach – schodzone miałam więc praktycznie nic. Plus z tego taki, że jadąc tam z dowolną ekipą mogę iść praktycznie wszędzie, bo wszystko będzie dla mnie nowe i nieodkryte.

Koliba

Jeśli chcecie uniknąć naporu tłumów z wielkich miast najlepiej zaszyć się na nocleg z dala od asfaltu i agroturystyki – wiadomo, im bardziej w las tym lepiej. W poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki udajemy się do Koliby – chatki studenckiej Politechniki Warszawskiej, położonej w dolince między Połonina Caryńską a Magurą Stuposiańską. Do chatki można dostać się zarówno pieszo, jak i własnym transportem mechanicznym. 6km podjazd szutrową drogą od strony Nasicznego (będącą jednocześnie czerwonym szlakiem rowerowym i pieszym) do najprzyjemniejszych nie należy, za to podjeżdżając tam raz nie musimy codziennie zjeżdżać (plusem jest, że wjedzie tam wszystko – przy odpowiedniej dawce rozsądnej jazdy wysoki prześwit wcale nie jest wymagany). Do schroniska prowadzi ponadto kilka szlaków turystycznych:
  • zielony na Połoninę Caryńską (dalej przez Przełęcz Wyżniańską na Małą i Wielką Rawkę),
  • żółty na Bereżki, gdzie znajduje się spore pole namiotowe Parku (najkrótsza trasa do Chatki od asfaltu),
  • niebieski z Dwernika przez Magurę Stuposiańską, z drugiej strony zaś z Widełek.
Koliba dysponuje 30 miejscami noclegowymi w pokojach i zapasem miejsca na glebie, do tego sporym terenem pod namioty. Ciepła woda przez 4h dziennie, pitna po przegotowaniu; czyste prysznice i toalety; skromny, ale wystarczający barek – podsumowując, wszystko co do wygodnego życia potrzeba znajdziecie na miejscu. Uwaga: Chatka nie prowadzi sprzedaży piwa (ani żadnego innego alkoholu) – widzieliśmy kilka pełnych rozpaczy reakcji na wiszącą przy barze informację o tym smutnym fakcie, więc warto przygotować się zawczasu i wnieść co trzeba na własnych plecach, tudzież wwieźć w bagażniku ;)

Zachód słońca na Połoninie Caryńskiej

W ramach szybkiego rozruchu po kilkugodzinnym kwitnięciu w aucie idziemy na zachód słońca na Połoninę Caryńską. Dystans z Koliby i z powrotem to zaledwie 5.5km, na szybki wyskok wystarczą więc 2 godzinki (zgrabnym tempem, za to z przerwami na zdjęcia) .

Dzień pierwszy – pętla przez Bukowe Berdo

Długie kilometry pod koronami drzew, chroniącymi przed palącym słońcem (jest ok 30*C, stanowczo za ciepło!), nikły ruch turystyczny i szerokie panoramy, gdy już wyjdzie się ponad linię lasu – mniej więcej tak wygląda szlak na Bukowe Berdo. Startujemy z Chaty w stronę Bereżek żółtym szlakiem. Zaraz za polem namiotowym Parku czeka nas szybki odcinek asfaltem (turyści jeszcze śpią o tej porze, także na ulicach jest pusto), z którego wskakujemy na niebieski szlak w stronę Bukowego (uiszczając stosowną opłatę za wstęp na teren Parku oczywiście – co ciekawe, wracając z Bereżek tym samym wariantem musimy zapłacić za przejście przez pole namiotowe – a raczej musielibyśmy, bo bilecik działa cały dzień). Szybko robimy wysokość, dookoła same drzewa, co jakiś czas niewielka zmiana kierunku – ogólnie nic się nie dzieje i wiele nie widać. Dopiero po wyjściu ponad linię drzew otwiera się szeroka panorama – w dole widać Muczne, do którego będziemy schodzić; wszędzie dookoła zielone pagóry; gdzieś po prawej w oddali wierzchołek Tarnicy i ciągnący ku szczytowi zastęp mróweczek na szlaku.
Przy dojściu żółtego szlaku z Mucznego zaczynają się jedyne tłumy, jakie spotykamy podczas tego wyjazdu – wszyscy ciągną ku szczytowi najkrótszym wariantem od asfaltu, uformowani w regularne, 10-osobowe grupki, które nie wiadomo czemu przystają i długo obradują przy każdym większym kamieniu na grzbiecie, przez co ich średnia prędkość poruszania się woła o pomstę do nieba, za to pozwala na zgrabne wyprzedzanie.
Ze szczytu Bukowego jesteśmy zaledwie rzut kamieniem na Tarnicę, ale clue tego wyjazdu stanowi unikanie większych zbiorowisk ludzkich, idziemy więc dalej swoją drogą.
Najkrótszą drogą ewakuacji z Bukowego jest zejście do Mucznego, po czym długie kilometry do przedeptania asfaltem, bądź łapanie stopa – wysoki ruch turystyczny przynajmniej na tyle się przydał, że na raty i z krótkotrwałym podziałem drużyny dojeżdżamy aż do Bereżek. Po drodze zaglądamy do kryjówki Rebrowa, która zagrała rolę w serialu Wataha. Nic nie urywa, ale z braku laku na spacer można się wybrać :) Jeśli coś w tym powrocie Wam się nie zgadza, to dobrze główkujecie – ze względu na kwestie moralno-prawne dokładny wariant jakim wracaliśmy nie może zostać udostępniony publicznie.
Cała pętla to 32km, z czego prawie połowę można pokonać stopem.

Dzień drugi – długa pętla przez Dwernik Kamień

Byliśmy już na południu, więc dla odmiany lecimy na północ. Plan jest prosty: Magura Stuposiańska – Dwernik – masyw Otrytu – Zatwarnica i trawersem pod Dwernikiem w kierunku Chatki. Co z tego wyszło? Magura została zdobyta momentalnie, zobaczyliśmy pozostałości po słynnym barze Piekiełko, znaleźliśmy oba z dwóch szczęśliwie otwartych sklepów (w promieniu pewnie z 15km – za to w żadnym nie było chleba), gdzieś po drodze zniknął nam Otryt, bo czasowo brakłoby nam dnia, więc strawersowaliśmy go asfaltem, za to zamiast płaskiego weszliśmy na Magurkę i Dwernik Kamień, wrzucając solidne tempo na podejściach na oba wierzchołki. Końcówka trasy to wspomniane już na początku podejście do schroniska – prawie 6km szutru po solidnym dystansie, gdy nogi są już poobcierane a każdy to krok udręka, którą pokonywałam siłą woli a nie mięśni ;)
Tu ważna informacja: dojazdówka do chatki to aktualnie jedyna opcja powrotu z Nasicznego – ze względu na lokalne konflikty o drogę dojazdową szlak na Przełecz Nasiczańską od północy przestał istnieć (oznakowanie na miejscu jest już poprawione). Tego dnia pokonaliśmy pieszo 38km.

Dzień trzeci – Powrót – Rajskie

W drodze powrotnej do Krakowa wpadamy na krótki spacer do Rajskiego – niewielkiej miejscowości położonej przy ujściu Sanu do Zalewu Solińskiego. Jak się okazało na miejscu jest to popularna miejscówka dla wędkarzy, którzy gęsto obsadzili tutejsze wody.
My robimy rundkę przez ruiny cerkwi greckokatolickiej, która po swoich burzliwych dziejach, w 1980r. została na polecenie SB wysadzona w powietrze. Aktualnie na miejscu pozostała tylko zarośnięta chwastami kupa kamieni, pusty pień okazałego drzewa, które również ucierpiało podczas wybuchu, oraz wieńczący ten smutny obraz metalowy krzyż.
Już się bałam, że zatraciłam możliwość prawdziwego wypoczywania (bo wszędzie gdzie jestem to biegnę, jadę, maszeruję, cisnę w górę albo zjeżdżam), ale chyba jednak nie jest ze mną tak źle – wystarcza odpowiednie miejsce i dobre towarzystwo, a Bieszczady z pewnością sprzyjają takim okazjom. Wracać i korzystać!