Dzisiaj dzień tranzytowy. Naszym jedynym celem jest przelot z Islamabadu jeszcze wyżej na północ, i odebranie motocykli, na których spędzimy resztę tego wyjazdu (przynajmniej w teorii).
Skardu
Skardu (KDU) nazywane jest najpiękniejszym lotniskiem świata nie bez powodu – zaszyte w dolinie nad brzegiem rzeki Indus, otoczone strzelistymi szczytami gór. Z racji położenia (wysoko, na 2230m n.p.m.) nierzadką sytuacją jest odwoływanie lądujących tam lotów ze względu na warunki pogodowe, co w naszej sytuacji oznaczałoby konieczność przeprawiania się na północ busem i utraty dodatkowego dnia na transfer. Mamy jednak szczęście – o 9 rano startujemy.
Skardu (Urdu: سکردو) to miasto leżące w prowincji Gilgit-Baltistan, w spornym rejonie Kaszmir.
Położone na średniej wysokości 2500m n.p.m., u zbiegu rzek Indus i Shigar, stanowi wrota do ośmiotysięczników – dlatego większość turystów swoje kroki w Karakorum kieruje właśnie tutaj, lądując na lokalnym lotnisku.
Skardu liczy 26 tys. mieszkańców i zajmuje powierzchnię 77km2 – mniej-więcej tyle co Ruda Śląska.
Do Skardu lecimy na pokładzie flagowego przewoźnika Pakistanu, linii PIA (Pakistan International Airlines). Koszt biletu – 100 dolarów.
Ciekawostka: zaraz po szkoleniu ewakuacyjnym na pokładzie rozlega się płynąca z głośników modlitwa.
Lotnisko w Skardu jest malutkie: 1 pas startowy + niski budynek terminalu wielkości typowego Lidla, ale i tak z pasa pod terminal podjeżdżamy autobusem. Przy 2 lotach dziennie w zupełności wystarczy – wszyscy mieszczą się w środku. Bagaże wyładowywane są na pas transmisyjny karuzeli prosto z auta, przez dziurę w ścianie, a 4 metry dalej, (dosłownie) w drzwiach wyjściowych, odbywa się kontrola paszportowa.
Suzuki GS150
Nasze rumaki na kolejne 10 dni to małe arcydzieło indyjskiej myśli technicznej – Suzuki GS150. 150cm3 w singlu o nieznanej mocy, z 5-stopniową skrzynią biegów, o ponadczasowym, klasycznym wyglądzie, będące skrzyżowaniem żuczka i czołgu. Zaprojektowane na 2 osoby, ale widziałam na nich 4-osobowe rodziny! Tak więc ich pakowność jest zdecydowanie względna :)
To, czego dokonywały te motocykle jest nie do opisania. Wjechały wszędzie i bez względu na wszystko co z nimi robiliśmy – a pakistańskie drogi nie mają litości. Co prawda na każdym dłuższym podjeździe musiałam robić redukcję o 2 biegi żeby utrzymać prędkość – ale doskonale je rozumiem, to tak samo jak z moim bieganiem: wolno ale uparcie do przodu!
Aktualny model tego żuczka kosztuje 389tys. pakistańskich rupii, co w przeliczeniu daje ok 5700zł.
Docieramy do hotelu, pod którym już czeka zaparkowanych 7 sztuk. Każdy jest trochę inny, bo albo ma inne bajery na sobie albo inne uszkodzenia – będzie łatwiej je rozpoznać w kolejnych dniach. Swojego wybieram na podstawie posiadania obu niepołamanych lusterek – czyli wersja VIP – co w sumie nie miało żadnego znaczenia, bo kolejnego dnia zrobiono mi podmiankę, bo mój silnik lekko niedomagał, a lusterka i tak nie trzymały ustawionej pozycji i nie miałam jak z nich korzystać (nie żeby były jakoś bardzo potrzebne jak się okazało). Najważniejsze czego potrzebujecie w motocyklu w Pakistanie to sygnał dźwiękowy (bo korzysta się z niego dużo i często) i oświetlenie (bo tunele mogą mieć kilka km długości) – reszta to tylko dodatek.
Pakistańskie Stelvio
W ramach przysposabiania się do nowych rumaków i azjatyckiej skrzyni biegów (luz na samej górze, cała reszta w dół – a do tego opcjonalna redukcja piętą) jedziemy na krótką wycieczkę.
Wyjeżdżamy z hotelu w kierunku wschodnim, przez centrum Skardu, na wysokości Sarfaranga skręcając w prawo, w stronę górskiej ściany. Zapomniałam wcześniej dodać – w Pakistanie poruszamy się po lewej stronie drogi.
Szutrowe serpentynki to dobry test możliwości kierowcy i motocykla. Wystarczy nie posiadać lęku wysokości (w tym miejscu pozdrawiam Daniela!) i w miarę sprawnie skręcać, przyzwyczaić się do mocy GSów (albo ich braku – na 2 zakrętach przeceniłam możliwości silnika w stosunku do nachylenia i musiałam go trochę popchnąć z gazem aby wtoczyć się wyżej) i ich minimalnego promienia skrętu – i połykamy te winkle jak pelikan rybki.
Na szczycie serpentyn robimy nawrotkę – dalej jest już tylko mała wioska, której mieszkańcy pewnie nie życzą sobie niespodziewanych odwiedzin bandy motocyklistów.
Sarfaranga
Wiedzieliście, że istnieje coś takiego jak zimna pustynia? Ja nie :)
Sarfaranga to najwyżej położona i najzimniejsza pustynia świata. Znajduje się na wysokości niemalże 2300m n.p.m i stanowi bramę do doliny Shigar – a dalej ku ośnieżonym szczytom Karakorum.
Pomijając typowe turystyczne tło do fotografowania, wizyta na Sarfaranga stanowi też okazję do glampingu, jazdy konnej i quadami lub 4×4, lotniarstwa, obserwacji gwiazd i trekkingu, a w sierpniu gości tutaj wyścig Sarfaranga Desert Jeep Rally.
My praktykujemy tylko to pierwsze – trafiliśmy akurat na zachód słońca, pora się zwijać.
Całość trasy: 60km.
Jutro zaczyna się konkretne jeżdżenie :)
Zdjęcie tytułowe autorstwa Pawła z BadAssMoto – ja niestety zdecydowałam, że jak jedziemy to jedziemy i nie zatrzymywałam się dla tego kadru. Wielki błąd.
Hotel, z którego korzystaliśmy w Skardu to Arcadian Resort – tak, polecam :)