Pakistańskiej przygody dzień 4ty. Wiszące mosty, nieistniejące jeziora, wszystkie kolory jesieni i spowite mgłą zaciszne Passu.

Nasz czwarty dzień w Pakistanie witam wschodem słońca z dachu hotelu Mandarin Inn w Gilgit.
Wcinamy standardowy zestaw śniadaniowy (sadzone jajo, tosty, owsianka z dżemem i cudowny chai z mlekiem ❤️), ubieramy się, pakujemy wszystkich jeźdźców apokalipsy na motocykle, a tych bardziej cywilizowanych członków naszej ekipy do auta, i wyruszamy ku północy.

Nie było jeszcze okazji wspomnieć w jakiej konfiguracji jeździmy, zatem słuchajcie.
Nasza grupa liczy 14 osób: 6 motocyklistów (w tym ja), 3 pasażerów w aucie nr 1, nasz mechanik Hussein, lokalny przewodnik Jamshed (jeden z nich dosiadał GSa nr 7), 2 kierowców na 2 auta oraz organizator całego tego zamieszania – najważniejszy na pokładzie, bo resztę można zgubić – Paweł (na GSie nr 8).

Grupę otwiera Paweł, za nim pędzą motocykle, Jamshed, auto z wycieczką z wygodami, a na końcu auto serwisowe. Lecimy tyle ile fabryka (Suzuki) dała – więc z górki pociągniemy może i nawet z 90km/h, pod górkę znacząco słabiej – w zależności od wylosowanego egzemplarza małe silniczki krzesają z siebie tyle mocy, że na podjazdach wystarczy redukcja o jeden bieg (mój akurat zazwyczaj o 2) lub z trudnością wtaczają się na wzniesienie. Na szczęście ani my nigdzie się nie spieszymy ani Pakistańczycy nie jeżdżą jakoś specjalnie szybko – zazwyczaj to my zostawiamy za sobą chmurę pyłu i powszechne ożywienie gdy z impetem przejeżdżamy przez wioski. Część grupy twierdzi, że największe zainteresowanie wzbudzam ja – wyrzucony na kurtkę warkocz lub zupełnie rozwiane włosy rzucają się co prawda w oczy – ale znając moją popularność wśród męskiej części tego świata (czyt. stabilnie od lat zerową) szczerze w to wątpię.

Rakaposhi

Rakaposhi (Lśniąca Ściana – eng. Shining Wall), znana również jako Dumani (Matka Mgieł / Matka Chmur) to imponującej szerokości (od wschodu na zachód mierzy ponad 20km) siedmiotysięcznik leżący w dolinie Nagar.

To jeden z najwybitniejszych szczytów na Ziemi – pomiędzy podstawą a szczytem jest ponad 6000m różnicy wysokości, czyniąc ją jedyną na świecie góra z taką statystyką, wliczając w to wszystkie najwyższe szczyty Korony.

Wiszący most Hussaini

Hussaini ma około 150m długości i w chwili naszych odwiedzin wisiał ok 4-5m nad ziemią. Ze względu na porę roku i brak opadów poziom wody był akurat bardzo niski – normalnie zasilana przez wodę lodowcową Hunza dokładniej pokrywa dno doliny. Piętnastocentymetrowej szerokości deseczki rozłożone są tak, aby wypadać idealnie w miejscu skróconego kroku idącej z ciężkim ładunkiem kobiety – bo takie właśnie było podstawowe zastosowanie tego mostu, połączenie Hussaini i Zarabad.

Po tym, jak oryginalny most uległ zniszczeniu w wyniku monsunu z 2011r został kompletnie przebudowany i unowocześniony – stare liny i niekompletne odeskowanie zastąpiła stal i równiutkie stopnie. Pod wpływem mocniejszego podmuchu wiatru albo nierównych kroków przechodzących wszystko kołysze się radośnie – ale jest zupełnie bezpiecznie.

Most na całej długości można przejść lub przefrunąć na ziplinie (w obie strony – w cenie biletu) lub przejechać podwieszonym na linach rowerem (ale tego akurat nie widziałam i nie wiem jak to działa).

Cena biletu wstępu dla obcokrajowców to 1000 rupii – ok. 15zł.

Attabad – jezioro, które jeszcze niedawno nie istniało

W styczniu 2010r. w wyniku obsunięcia gruntu 14km na wschód od Karimabadu, w górę rzeki Hunza, przepływ wody został zaburzony i stopniowo zaczął zalewać dolinę Attabad. Osuwisko pochłonęło życie 20 osób, wymusiło przesiedlenie 6 tysięcy osób, a dla kolejnych 25 tysięcy oznaczało długotrwałe problemy – nowo powstałe jezioro zalało 19km odcinek drogi wiodącej przez dolinę i odcięło mieszkańców od świata. Tafla wody podnosiła się przez kilka miesięcy, osiągając 100m głębokości gdy woda zaczęła przelewać się przez barierę i zalewać leżące poniżej wioski.

5 lat później, w 2015r., dokonano inauguracji otwarcia nowego odcinka Karakorum Highway (która również została zalana przy wypiętrzaniu jeziora), liczącego 24km i 5 tuneli, znanych jako Tunele Przyjaźni Pakistańsko-Chińskiej, o łącznej długości 7km.

Najdłuższy z tych tuneli ma 3km – i przejeżdża się przez niego w kompletnej ciemności, ponieważ żaden z nich nie jest oświetlony. Dobre (a przynajmniej działające) lampy w motocyklu to absolutna podstawa.

Dzisiaj Attabad to miejsce turystyczne i służące do uprawiania sportów wodnych. Turystyczne łodzie motorowe (oparte o niezidentyfikowane, koszmarnie głośne chińskie silniki), motorówki, tyrolka, kilka restauracji i sklepów z pamiątkami, w okolicy kolorowe domki do wynajęcia, a to wszystko z widokiem na strzeliste ściany, pokryte śnieżną czapką szczyty i lodowiec – jest co robić.

Passu

Passu to malutka wioska zlokalizowana nad brzegiem rzeki Hunza (jeśli zastanawiacie się czy Hunza sięga prawie wszędzie – to tak) w dolinie Golaj, słynąca ze swoich walorów turystycznych – ośrodek, który zajmujemy otaczają 6- i 7-tysięczniki, wśród nich Passu Sar (7478m n.p.m.) i leżący u jego podnóży lodowiec Passu. W czasie naszego pobytu (zostajemy tu na 2 noce) dno doliny skrywają mgły, nadając okolicy tajemniczy wygląd.

Zaraz za naszym oknem wisi imponujący masyw przypominający nieco nasze rodzime Trzy Korony – tylko tutaj tych koron/podszczytów jest o wiele więcej. To Tupopdan – 6-tysięczy szczyt, zwany inaczej, ze względu na widok z Passu od południa, (eng.) Passu Cones lub Katedrą Passu.


Dzisiejszy odcinek: Gilgit – Passu, 152km

Pewnie zastanawiacie się dlaczego nasze dzienne odcinki są tak krótkie, przecież 150km można oblecieć w zaledwie 2h – a autostradą to i w godzinkę. Otóż nie w Pakistanie:

  • jakość dróg i stan nawierzchni pozostawia wiele do życzenia – a bardzo często zwyczajnie jakiejkolwiek nawierzchni brak i jedzie się po szutrze albo kamieniach, po wąskich drogach, serpentynach i nad przepaścią obok,
  • ruch drogowy jest nieprzewidywalny – ludzie (a zwłaszcza dzieci), pojazdy i zwierzęta pojawiają się na drodze w dowolnych momentach,
  • oraz zwyczajnie szkoda jechać szybciej bo trudniej robić miliony zdjęć i napawać się widokami – ale pomimo, że część zdjęć robiłam w ruchu tamtejsze krajobrazy i twarze pamiętam doskonale. Pamięć fotograficzna ma swoje plusy :)

Oznakowane zdjęcia z tego posta należą do Pawła z BadAssMoto (mam nadzieję, że nie obrazi się za ich wykorzystanie) – reszta, w tym nagrania, to moje dzieło ;)